Na gamescomie jestem pierwszy raz. Nic zatem dziwnego, że zaskakuje mnie nie tylko ogrom tego wydarzenia, ale także inne, mniejsze elementy. Do tych zaliczyć można chociażby fakt, że zdecydowana większość gamescomowiczów posiada jeden wspólny element. Mowa tu o… rybackim krzesełku.
Małe, składane i niezbyt wygodne krzesełko. Właśnie to łączy większość uczestników odbywających się w Kolonii targów. Posiada je prawie każdy. Schowane w plecaku lub trzymane w specjalnym pokrowcu. Z oparciem lub bez niego. Zdarzają się i taborety. Bo czemu nie?
Ci z Was, którzy nie byli nigdy na tak dużym wydarzeniu mogą zadawać sobie bardzo proste pytanie: po co? Odpowiedź jest banalna.
Każda z tych osób planuje bowiem grzecznie ustawić się w kolejce, by przetestować najnowsze gry. Jeśli ma w niej spędzić przykładowo dwie godziny, to zdecydowanie lepszym rozwiązaniem niż stanie będzie „przycupnięcie” na przyniesionym ze sobą rybackim krzesełku. W ten sam sposób odwiedzający gamescom wykorzystują je w kolejce do wejścia na targi. Zamiast stać wolą usiąść, bo przecież wygodniej i nogi mniej się zmęczą, a trzeba mieć siłę na zwiedzenie wszystkich hal. Rozsądnie.
Na targach w Kolonii jeszcze jedna rzecz przykuła moją uwagę. Co takiego? Ogromne torby sygnowane logiem producenta jakiejś gry. Nosi je mnóstwo osób. Są tak duże, że komicznie wyglądają zarówno, gdy noszą je dzieci, jak i wtedy, gdy na ramię zakładają je mężczyźni.
Wystawcy mają w zwyczaju rozdawać takie pamiątki osobom, które zdecydują się zagrać w daną grę na ich stoisku. Ot upominek. Co ciekawe, torby z reguły nie są wypełnione. Bo trudno wypełnieniem nazwać przykładowo trzy niewielkie gadżety. Ale liczy się gest i fakt, że swoim rozmiarem wyróżniają się w tłumie.
gamescom trwa w najlepsze. Dzisiaj targi odwiedziło jeszcze więcej osób niż wczoraj, a kulminacyjny moment ma nastąpić jutro. Aż strach pomyśleć, co się będzie działo!