Niezależnie od tego, czy jesteś fanem Counter-Strike'a, Overwatcha, League of Legends, czy też czegoś tak abstrakcyjnego jak, dajmy na to, Gears of War, to zapewne zapoznałeś się ze zmorą niemalże każdej gry sieciowej, czyli oszustami. Nienawidzimy ich, w myślach fundujemy im kary gorsze niż waterboarding, zaś cnotę ich matek podważyliśmy już tyle razy, że nie idzie tego zliczyć. Jednak nie tylko my, gracze, mamy na nich alergię. Bezwzględną walkę zakałom środowiska gamingowego już dawno wypowiedzieli także wszyscy (w teorii) producenci najpopularniejszych tytułów, którzy przez działania tego typu osobników ponoszą po prostu straty finansowe. I w tym miejscu nie ma co się spierać – kary za cheatowanie, boostowanie, ustawianie spotkań i inne przejawy braku kręgosłupa moralnego jak najbardziej być powinny. Czy jednak nie są one mimo wszystko zbyt ostre?
Już na początku warto zaznaczyć, że w tym tekście odnosić się będę do środowiska esportowego. W żadnym wypadku nie zamierzam więc rozgrzeszać kretynów, którzy wchodzą na serwer CS:GO, by kręcąc się w kółko rozdawać heady z odległości dwóch boisk piłkarskich. Nie o to tu chodzi. Spójrzmy jednak na to w inny sposób – mamy wszak wiele przykładów zawodników, którzy kiedyś zbłądzili, popełnili błąd, który zaważył na całych ich karierach. Mamy spore grono zawodowców, którzy obecnie nie mają nawet co marzyć o grze na Majorze i to niekoniecznie z powodu braków w umiejętnościach. To bardziej efekt polityki Valve, które zamierza z ogromną bezwzględnością karać oszustów, wymierzając im największy wymiar kary, czyli dożywotnie bany. Co prawda w ostatnich miesiącach osoby, na które tego typu bany zostały nałożone, i tak znajdują się w lepszej sytuacji niż jeszcze kilka lat temu, bo mogą grywać na imprezach ESL czy DreamHacka, ale nie ma też co się oszukiwać. Mająca ogromne ambicje organizacja nie zatrudni gracza, który nie może występować na współorganizowanych przez Gabe'a Newella turniejach, nawet jeśli talentem dorównuje on samemu s1mple'owi.
W przypadku tego typu osób środowisko dzieli się na dwie strony. Jedni uważają, że każdy zasługuje na drugą szansę, drudzy natomiast najchętniej powiesiliby cheaterów na słupach za... np. za ręce. Skupmy się na tej drugiej grupie, o wiele głośniejszej, wyraźniejszej i jednoznacznej w swoich osądach. Według nich odwrotu nie ma – jeśli choćby raz skorzystałeś z dobrodziejstw stron z nielegalnymi wspomagaczami to przykro nam, powiedz pa pa esportowej karierze. Bo przecież oczywistym jest, że jeśli raz oszukiwałeś to można ze stu procentową pewnością przyjąć, że zrobisz to ponownie. Nawet jeśli miałeś wtedy, np. 13 lat. Równocześnie można przyjąć, że jeśli jako dziewięciolatek ukradłeś koledze lizaka to obecnie prawdopodobnie czytasz ten tekst zza krat, skazany za wielokrotne kradzieże. Pomijam już kompletnie przyrównywanie cheatowania do morderstwa, bo do pewnych "argumentów" odnosić się po prostu nie wypada.
Warto w tym miejscu pochylić się nad dwoma przykładami. Pierwszy pochodzi z naszego polskiego podwórka i jest nim Patryk "Patitek" Fabrowski. Zawodnik x-kom teamu to ostatnimi czasy najgłośniejszy chyba przypadek osoby, która ponosi konsekwencje swojej młodzieńczej głupoty. Frabrowski ma obecnie zaledwie 18 lat, a oszukiwał, gdy był jeszcze młodszy. Mimo to obecnie nie ma mowy, by jego drużyna z nim w składzie choćby wystartowała w otwartych eliminacjach do Majora, bo Valve nie interesuje czy miałeś lat 13, czy 30 – zostajesz wykluczony i koniec. Druga sytuacja, którą warto tu przywołać, to już przypadek o skali międzynarodowej. Nazwy iBUYPOWER wyjaśniać nikomu nie trzeba, bo przecież północnoamerykański zespół grywał nawet na Majorach. Wszystko skończyło się jednak, gdy na jaw wyszło, iż Amerykanie sprzedali mecz online w lidze CEVO. Jako że był to przypadek bez precedensu, twórcy CS:GO przez rok trzymali ekipę zza oceanu w niepewności, by na samym końcu nałożyć na nią dożywotnie bany.
Dożywotnie. DOŻYWOTNIE. A przecież nawet w sporcie doping (czyli coś, co możemy zrównać z cheatami) niekoniecznie musi wiązać się z definitywnym wykluczeniem z gry. Często bywa tak, że sportowcy przyłapani na stosowaniu niedozwolonych środków zostają zawieszeni na jakiś okres, a po jego zakończeniu powracają do zwyczajnej rywalizacji. Nikt tam nie nawołuje o nabijanie ich na pal, palenie na stosie czy też kaleczenie za pomocą ostrych narzędzi. Oczywiście zachowanie takich zawodników spotyka się z ostracyzmem, ale potem dostają oni szansę na odkupienie. Szansę, jakiej nie widzi Valve i skupiona wokół CS-a społeczność. Co wydaje się być nierozsądne, a w skrajnych przypadkach nawet głupie. Gdyby z podobną surowością podchodzić do kar w świecie realnym to polska reprezentacja w piłce nożnej nigdy nie zyskałaby spokoju na prawej stronie obrony za sprawą Łukasza Piszczka, który brał udział w ustawianiu spotkań przez Zagłębie Lubin, a Justyna Kowalczyk nie miałaby nawet szansy na zdobycie dwóch złotych medali olimpijskich.
Podobnie mogłoby być w sportach elektronicznych. Oszukiwałeś? Boostowałeś? A może sprzedałeś mecz? Zostajesz zawieszony na dany okres, ale tylko za pierwszym razem. W przypadku recydywy żegnamy definitywnie. Bo ludzką rzeczą jest popełniać błędy, ale też wyciągać z tych błędów naukę. A jeśli ktoś tego nie potrafi i jest zwyczajnie głupi to nie ma dla niego miejsca nie tylko w wirtualnych zmaganiach, ale w jakichkolwiek zmaganiach w ogóle. Dlaczego więc w esporcie wygląda to inaczej? Nie wiadomo, ale nie jest to jednocześnie pierwsza niezrozumiała i pozbawiona głębszej logiki decyzja Valve. No chyba, że chcemy zrównywać Michałka, lat 12, który po powrocie ze szkoły odpala na swoim piątym już koncie aimbota w CS:GO, by odbić sobie jedynkę z przyry, oraz, dajmy na to, Braxtona "swaga" Pierce'a, który wraz z innymi członkami iBP ustawił mecz i nie dostał szansy na odkupienie. Stracił, prawdopodobnie bezpowrotnie, możliwość wejścia na sam szczyt swoich niemałych umiejętności. A my, jako esportowa społeczność, straciliśmy prawdopodobnie kolejnego bardzo dobrego zawodnika. A wszystko to przez jeden błąd, który urósł do rangi niewiarygodnej zbrodni.