Jeszcze w ubiegłym roku wydawało się, że na scenie krajowych rozgrywek CS:GO pojawił się nowy gracz. Tort, który miał być podzielony pomiędzy posiadające już sporą renomę ESL Mistrzostwa Polski i zdobywającą coraz większą popularność Polską Ligę Esportową, zgarnąć dla siebie chciała bowiem ELIGA, zupełnie nowy twór  z rewolucyjnymi pomysłami. Liga, która ma dzielić się swoimi zyskami z uczestnikami? Liga, w której każdy z uczestników miałby równy głos? "Dla mnie bomba" musieli zakrzyknąć włodarze czołowych drużyn w Polsce (dwóch z nich zasiadło zresztą w radzie nadzorczej nowego tworu). – Intencją założenia tej spółki jest jeden konkretny wyraz – aby towarzyszyła nam transparentność – ogłosił sam Jakub Paluch, prezes ELIGI.

Na inauguracyjnej konferencji prasowej roztoczono przed nami piękną wizję – sezon zerowy już za dwa miesiące, ośmiu uczestników, Piotr "izak" Skowyrski i Kuba "KubiK" Kubiak na mikrofonie. Cuda na kiju i wiele innych wspaniałości, które czekały nas już za chwilę, już za momencik. No ale nadszedł sierpień, a po nim początek września, zaś o rozgrywkach nie było ani widu, ani słychu. A to dlatego, że ostatecznie żadnych rozgrywek pod nazwą "ELIGA" koniec końców nie było, gdyż ELIGA, jak sama nazwa wskazuje, żadną ligą nie była (???). – Może mamy trochę niefortunna nazwę, bo wszyscy spodziewają się ligi, czy jakiegoś opiniotwórczego związku – stwierdził Paluch w rozmowie z serwisem Esportmania.pl. Nazwa faktycznie była niefortunna, gdyż ELIGA okazała się jedynie być "patronem merytorycznym" Polskiej Ligi Esportowej, który koniec końców został zresztą nazwany "współorganizatorem". No nie tak to miało wyglądać, ale cóż...

fot. fb/neqsTV

W rozesłanej wówczas informacji prasowej dało się wyczytać, że jednym z zadań ELIGI będzie współpraca przy pisaniu regulaminu rozgrywek, który w domyśle powinien być jak najbardziej sprawiedliwy. No bo przecież o to chodziło Paluchowi, Piotrowi Lipskiemu i spółce – aby drużyny zyskały wreszcie prawo do głosu i prawo do sprawiedliwego osądu, by nie być skazanymi tylko na widzimisię organizatorów lig czy turniejów. – ELIGA ma być tym, co będzie to wszystko trzymać w ryzach, a ELIGĘ mają tworzyć drużyny, które będą ze sobą współpracowały, rywalizując tylko na polu rozgrywek – to kolejna wypowiedź prezesa spółki ze wspomnianego już wyżej wywiadu. Chociaż nadal stwarzało pewne niebezpieczeństwo związane z tym, że to duzi będą decydować o losach maluczkich, tzn. że pewne decyzje mogą być podejmowane w taki sposób, by wypadły w jak najbardziej korzystny sposób dla dużych organizacji, z kompletnym pominięciem interesu tych mniej znanych i utytułowanych.

Prawdziwa tzw. drama, czyli zjawisko uwielbiane przez wszystkich esportowych świrów, zaczęła się jednak w chwili, gdy po wielu miesiącach pełnienia roli "współorganizatora" ELIGA ogłosiła swój zupełnie nowy projekt – Znak jakości ELIGA. W styczniu tego roku na stronie samej spółki pojawiło się ogłoszenie szumnie zapowiadające pojawienie się nowego "zjawiska", które ma w pewnym sensie legitymować jakość danego projektu czy turnieju. Znak przyznawać miała kapituła, której skład nie został jednak podany od razu, ale to nie powinno przecież stanowić zmartwienia, bo, jak napisano na stronie ELIGI, "Znak Jakości ma być gwarantem najwyższych standardów w Polsce". Czy nie warto za takie coś zapłacić? A, no właśnie, nie wspomnieliśmy, że aby zostać uhonorowanym takim emblematem trzeba było uprzednio wyłożyć na stół pięć tysięcy złotych. Za co? Nie wiadomo. Tzn. pojawiły się enigmatyczne opisy oceny poszczególnych aspektów imprezy itd., ale nadal były to tylko mgliste zapowiedzi. Co gorsza, włodarze ELIGI zapomnieli prawdopodobnie, że aby ktoś za dany produkt zapłacił (a przecież Znak jakości możemy określić mianem produktu) to produkt ten musi mieć jakąś wartość. A tymczasem o wartości Znaku jakości mogliśmy tylko debatować, chociaż najwyraźniej sami członkowie spółki uznali, że ich nazwiska wystarczą.

– Jeżeli ludzie nie potrafią uszanować, że za pewną pracę, za pewne Know How trzeba zapłacić – przykro mi. To ja wam mogę oficjalnie zdradzić, że za swoją pracę na stoiskach esportowych za 1 godzinę brałem 300 zł, za prowadzenie stoiska. Dużo, jedni powiedzą, że to jest dużo, a ja powiem że to jest adekwatnie do tego co ja potrafię i jaki potrafię stworzyć show na stoisku. I równie dobrze wiemy, że tak działają komentarzy, prowadzący programy, imprezy. Kto potrafi to się ceni – grzmiał Piotr Lipski podczas wywiadu z Maciejem "sawikiem" Sawickim. Główny problem całej inicjatywy polegał jednak na fatalnej komunikacji, braku konkretów czy regulaminu oraz oburzenia jej twórców spowodowanego związanymi z tym uwagami. W tamtym okresie ze strony wszystkich członków szeroko pojętej społeczności padało wiele mniej lub bardziej trafnych uwag, ale tylko nieliczne spotkały się z jakimkolwiek odzewem ELIGI. Zresztą, aby się nie rozwodzić wystarczy wspomnieć, że skład kapituły odpowiedzialnej za przyznawanie Znaku jakości ogłoszono dopiero w maju, tj. cztery miesiące po ujawnieniu światu samego projektu. Trochę długo to trwało, a w tym okresie sama ELIGA, jak i jej osławiony Znak jakości w coraz większym stopniu można było określić mianem mema.

Tym bardziej, że istniały pewnego rodzaju wątpliwości. Z jednej strony mieliśmy już uznane w kraju imprezy, jak choćby ESL Mistrzostwa Polski czy też Intel Extreme Masters Katowice, które, co oczywiste, takiego Znaku jakości nie potrzebowały. A drugiej zaś mieliśmy turnieje o wiele mniejsze z o wiele mniejszymi pulami nagród, w wypadku których te pięć tysięcy złotych mogło być kwotą naprawdę znaczącą. Tym bardziej, że sama ELIGA nie miała żadnej mocy prawnej, by wymóc na organizatorach wywiązanie się ze wszystkich zobowiązań. Bo co np. w sytuacji, gdyby członek kapituły stwierdził, że od strony regulaminu, od strony organizacyjnej i finansowej wszystko jest w porządku, a potem nagle okazałoby się, że osoby odpowiedzialnej za przekazanie nagród pieniężnych nie ma, bo wyparowała? I ponownie doszli do punktu, w którym ciekawa w gruncie rzeczy idea rozbiła się o bałagan komunikacyjny, fatalne przygotowanie i nie najlepsze przedstawienie, które już na starcie pogrążyło cały projekt. Od tamtego momentu głośno było bowiem tylko o jednym turnieju – Good Game League – który taki certyfikat otrzymał. I nawet jeśli dostały go również inne imprezy, to specjalnie głośno o tym nie było, a to raczej w zupełności świadczy o "prestiżu" tego znaku.

fot. fb/eligagg

Ale zaraz, zaraz... Przeszliśmy do maja, a tymczasem w kwietniu znowu zrobiło się ciekawie. Mianowicie, w pewnym momencie pod ogromnym znakiem zapytania stanęła przyszłość SEAL Esports. Organizacja Piotra "Rito" Machały w pewnym momencie posiadała całkiem ciekawy skład, który jednak ostatecznie rozpadł się z uwagi m.in. na problemy finansowe samej organizacji. Losy SEAL ważyły się więc do ostatniej chwili, a o krok od przejęcia należącego do Fok slota było Illuminar Gaming. Wtedy jednak niespodziewanie do gry wkroczyło PRIDE, które wspaniałomyślne postanowiło uratować SEAL, przekazując mu skład swojej akademii. Twór ten miał przybrać nazwę PRIDE SEAL i właśnie pod nią wystąpić w 3. sezonie PLE. Zaczęły się sprzeciwy, zaś głos zabrał nawet główny sponsor rozgrywek, STS. To spotkało się ze znaczącą reakcją, bo SEAL w PLE wystąpiło jednak jako SEAL, ale... z zawodnikami PRIDE Academy na pokładzie. Wydaje nam się, że jest to odpowiednie miejsce, by przywołać punkt 1.4 regulaminu 3, sezonu Polskiej Ligi Esportowej, który mówi, że "Każdy uczestnik może przynależeć maksymalnie do jednej drużyny w danym momencie, biorącej udział w Polskiej Lidze Esportowej". No i niby przyczepić się nie można, bo od strony formalnej wszystko się zgadza, ale...

Ale tu nie mieliśmy do czynienia z wypożyczeniem tylko jednego gracza, a całego zespołu. Może nie nazwiemy tego próbą ominięcia regulaminu (choć w sumie moglibyśmy), ale rodziło to pewne pole do matactw, a przynajmniej do podejrzeń o takie matactwa. No bo co w sytuacji, gdy w ostatniej kolejce fazy zasadniczej od wyniku PRIDE Acade... Przepraszamy, SEAL, zależałaby przyszłość PRIDE? Albo na odwrót – gdyby od wyniku PRIDE zależała przyszłość SEAL? Oczywiście, nikogo nie oskarżamy o to, że próbowałby wtedy jakichś nie do końca uczciwych zagrywek, co nie zmienia faktu, że związane z tym podejrzenia mogłoby się pojawić, a to jakby kłóci się z zasadą transparentności, o której Jakub Paluch mówił jeszcze w lipcu 2017. Zresztą, wówczas całą akcję z SEAL Piotr Lipski tłumaczył chęcią ratowania organizacji, co też wydawało się być bzdurą z kilku powodów – po pierwsze SEAL zyskiwało skład nie gwarantujący żadnych wyników (który ostatecznie spadł zresztą z ligi). Po drugie SEAL nadal nie było pewne przyszłości, gdyż po zakończeniu okresu wypożyczenia ponownie pozostawało bez składu. I wreszcie po trzecie – SEAL nie miało nawet szans znaleźć jakiegokolwiek chętnego sponsora z uwagi na dwie powyższe kwestie. Wszak nikt nie wyłożyłby pieniędzy na tak niepewny projekt. Zresztą, obecnie o SEAL nie słuchać absolutnie nic.

Nie ma co ukrywać, że swego rodzaju zachętą do napisania całej tej litanii była ostatnia sytuacja związana z Pawłem "innocentem" Mockiem, który nie mógł wystąpić w nadchodzącej edycji PLE. Jak to zwykle ma miejsce, także i tym razem trudno było o konkrety, zaś ELIGA obudziła się w momencie, gdy związany z całym zamieszaniem pożar objął już sporą część CS-owej społeczności. Sprawa wyglądała następująco – zgodnie z regulaminem innocent nie mógł wziąć udziału w PLE, gdyż jest nadal związany umową z Tempo Storm, zaś zapis w regulaminie wyraźnie mówi, że "gracze występujący w rozgrywkach nie mogą być zawodnikami dwóch drużyn". Jednocześnie jednak Paweł "byali" Bieliński, który formalnie wciąż jest graczem Virtus.pro, może w PLE grać. Dlaczego? Z oświadczenia opublikowanego przez MIKSTURĘ, ekipę Mocka i Bielińskiego, wynika, że byali został do MIKSTURY wypożyczony. Problem polega na tym, że MIKSTURA to miks, który nie posiada właściciela, prezesa, zarządu, ani jakiejkolwiek innej osoby, która mogłaby byaliego z Virtus.pro wypożyczyć. Kto więc wypożyczył zawodnika z VP? Nie wiadomo, zaś sami organizatorzy nie raczyli udzielić takiej informacji, co ponownie uderza w zasadę transparentności. A to przecież tylko jedna z kwestii, a w tle działo się również zamieszanie związane z tomorrow.gg, które miało przejąć MIKSTURĘ, a ostatecznie z uwagi na liczne nieporozumienia z PLE i ELIGĄ nie mogło tego dokonać, przez co utraciło swój slot w rozrywkach. A nie mogło tego dokonać, gdyż datowany na 1 września regulamin został, jak twierdzi innocent, napisany dopiero... ok. 28 września.

– Byłem, Pawle, na spotkaniu ELIGA na którym poruszaliśmy te kwestie. Myślę że mamy w tej sprawie dość klarowną zgodność. Z tego co mi wiadomo VP zadeklarowało że podczas trwania PLE biały nie wystąpi w jej barwach. Ten przepis jest rozsądny i potrzebny, ale nie opiszę całości na TT – napisał za pośrednictwem mediów społecznościowych Michał Gębski ‏z Kinguin. To wskazuje, że do żadnej formalnej umowy wypożyczenia byaliego nie doszło, a wszystko opiera się tylko na słownym porozumieniu, co zdaje się w pewnym stopniu stać w sprzeczności z regulaminem. Tym bardziej, że sytuacja byaliego pozostaje tak samo niepewna jak sytuacja innocenta – Mocek może w każdej chwili zostać wezwany przez Tempo Storm, gdy organizacja zbierze nowy skład, ale nikt nie może w stu procentach wykluczyć, że np. za miesiąc sytuacja w Virtus.pro nie ulegnie zmianie, że ktoś nie zachoruje albo nie stanie się długotrwale niedostępny i nagle Rosjanie awaryjnie ściągną do siebie Bielińskiego. Najwyraźniej jednak słowne zapewnienie działaczy ze wschodu Starego Kontynentu w pełni ELIDZE wystarczy. Zresztą, kolejny wpis Gębskiego mówi sam za siebie: – Czemu ELIGA ma zły PR? Może dlatego że od początku nie miała go wcale, co było błędem. Czy nie zrobiła nic? Trochę zrobiła, ale nie będę wchodził w szczegóły. Czyli znowu – coś zrobiliśmy, ale nie powiemy wam co.

fot. ESL/Adela Sznajder

Jeszcze tego samego dnia, gdy wybuchła afera z Mockiem, z członkostwa w ELIDZE zrezygnowali przewodnicząca kapituły, Agnieszka „rea” Bała, oraz przedstawiciel graczy, Piotr „petzor” Węgrzyn, który, co ciekawe, przyznał, że mimo członkostwa o zamieszaniu dowiedział się z mediów oraz twittera. Jednocześnie Piotr Lipski ogłosił, że nie pełni już w ELIDZE funkcji wiceprezesa. A na koniec, jakby podsumowując wszystko, Jarosław Śmietana z AGO Esports ogłosił: – ELIGA jest w trakcie reorganizacji, w którą zaangażowana jest wąska grupa robocza. Produkty zostaną zmienione, a cała struktura ulegnie znaczącej profesjonalizacji. Dotychczasowa formuła nie sprawdziła się. Wkrótce efekty.

Dlaczego ELIGA stała się memem? Z uwagi na fatalną komunikację, co może zaskakiwać, bo przecież w projekcie biorą udział osoby związane z największymi organizacjami w kraju. Jasno dało się jednak zauważyć, że od początku liczono, iż nazwy takie, jak PRIDE czy Team Kinguin, zrobią swoje i żadna szersza reklama poprzez np. głośne mówienie o osiągnięciach nie jest potrzebna. W wyniku tego na ten moment nie wiadomo czy ELIGA żadnych osiągnięć nie miała, czy też po prostu nikt o nich nie mówił – tak czy inaczej dla żadnej spółki coś takiego nie jest korzystne. Założycielom wielokrotnie brakowało również taktu i refleksu, bo gdy na przestrzeni ostatniego roku wybuchały kolejne afery i nieporozumienia, na ich reakcję trzeba było czekać na tyle długo, że każdy zdążył już wyrobić sobie zdanie. No i wiele rzeczy, o których pisaliśmy powyżej nadal pozostaje niejasna, więc warto byłoby tu jeszcze raz przywołać słowa Pana Palucha: – Intencją założenia tej spółki jest jeden konkretny wyraz – aby towarzyszyła nam transparentność. Przywołaliśmy je, więc można teraz nad nimi gorzko zapłakać.

Gdy wejdziemy na stronę ELIGI, przywita nas nośny i mający ironiczny charakter slogan "Nigdy nie zapełnicie stadionów". Problem jednak w tym, Panowie z ELIGI, że wy waszymi nieodpowiedzialnymi i wielokrotnie pozbawionymi logiki czy uzasadnienia działaniami stadionów na pewno nie wypełnicie. Niezależnie od tego jak ogromne jest wasze "know how".

Śledź autora wywiadu na Twitterze – MaPetCed