RFRSH Entertainment nie zwalnia tempa i ponownie poszerza swoją działalność. Jeden turniej w 2017 roku, trzy w 2018 i aż siedem w 2019 – tak początkowo miało to wyglądać. Teraz wiemy już, iż rozpoczęty w marcu trwający sezon BLAST Pro Series zwieńczy wielki finał, który rozegrany zostanie w grudniu w niepodanym jeszcze miejscu. Na papierze wszystko wygląda więc świetnie, ja niestety nie jestem jednak przekonany co do słuszności tego projektu. Dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią.

Wieje nudą...

Choć właściwie od pierwszego przystanku BLAST Pro Series w imprezie udział biorą wciąż mniej więcej te same zespoły, to dotąd grono uczestników kolejnych edycji w teorii długo pozostawało niewiadomą. Jak jednak się okazuje, już do końca roku cały czas będziemy obserwować zmagania siedmiu tych samych ekip oraz pojedynczych rodzynków wyłanianych w eliminacjach bądź też na podstawie dzikich kart. Jasne, w każdej z imprez udział będzie brało sześć formacji, co wprowadza pewną zmienność, lecz sami przyznacie, iż miesiąc po miesiącu trudno się będzie emocjonować prawie tymi samymi seriami spotkań.

Brak planu awaryjnego

Zainaugurowany w marcu sezon zwieńczony zostanie dopiero w grudniu, co daje nam około dziewięciu miesięcy rywalizacji. W porównaniu z ligami takimi jak ESL Pro League czy Esports Championship Series jest to naprawdę długi okres, co sprawia, iż zamknięta lista zaledwie siedmiu uczestników może stać się problemem. A co jeśli któraś z drużyn nagle złapie obniżkę formy i po prostu nie pasować będzie poziomem do pozostałych ekip? W esporcie sytuacja zmienia się niemalże z dnia na dzień i trudno przewidzieć w jakiej dyspozycji Cloud9, MIBR, FaZe, Natus Vincere, Team Liquid czy Ninjas in Pyjamas będą na przykład w listopadzie (o Astralis z szacunku nawet nie wspomnę).

Rankingi, ach te rankingi...

Tutaj płynnie przechodzimy do kolejnego problemu, jaki moim zdaniem stanowi połączenie nowych zasad z wprowadzaniem do BLAST Pro Series ekip spoza wyżej wspomnianej siódemki. Sama idea nowych twarzy jest jak najbardziej słuszna i od dawna oczekiwana, lecz udział w turnieju jednego zespołu nie liczącego się w walce o awans na finały budzi we mnie kontrowersje. Na całoroczną rywalizację siedmiu składów wpływać będzie bowiem czynnik zewnętrzny w postaci ENCE lub np. Movistar Riders. No właśnie, drużyna drużynie nierówna, prawda?

W nagłówku wspomniałem o rankingach, więc warto wreszcie by się do nich odnieść. Właściwie to chodzi mi o jeden szczególny ranking – oczywiście ten tworzony przez portal HLTV.org. Nie da się ukryć, iż zestawienie to ma bardzo istotny wpływ na decyzje wielu organizatorów co do zaproszeń na ich imprezy. Z każdym występem lanowym wiąże się mniejsza lub większa liczba oczek, a więc stali uczestnicy BLAST Pro Series już praktycznie do końca roku bez względu na swą formę mają zagwarantowane źródło cennych punktów.

Format do zmiany?

Do powyższych rozważań skłoniły mnie kwietniowe zmiany, na koniec wspomnę jeszcze jednak o bolączce istniejącej od powstania cyklu. Nie podoba mi się mianowicie format zawodów, który zakłada rozgrywanie aż trzech spotkań jednocześnie w pierwszej fazie turnieju. Owszem, równoległe mecze miały swoje miejsce chociażby podczas niedawnego Majora, lecz chodziło wówczas o gry w pierwszej części imprezy. Na BLAST Pro Series z kolei w jednym momencie mogą toczyć się dwie lub nawet trzy potyczki rozstrzygające o losach biletów do finału, co negatywnie wpływa na odbiór całych zmagań. No i kto to widział, żeby do triumfu w zawodach z pulą nagród o wysokości ćwierć miliona dolarów wystarczało jedno wygrane BO3?


Powyższe przemyślenia mają sens tylko, jeśli RFRSH Entertainment zależy na konkurowaniu z uznanymi markami w świecie organizatorów takimi jak ESL, DreamHack czy choćby ELEAGUE. Jeśli duńska spółka celuje tylko w regularne dostarczanie fanom dobrej rozrywki oraz stopniowe wprowadzanie CS:GO do mainstreamu, to wtedy bez wątpienia należą się jej słowa pochwały. Wszyscy pamiętamy zapewne cudowną atmosferę w arenach podczas BLAST Pro Series w Stambule, Kopenhadze czy São Paulo, która udowadnia, jak piękny jest esport.