Za sposób, w jaki podczas fuzji x-kom teamu z AGO Esports potraktowani zostali gracze tej pierwszej formacji, włodarzom należy się opieprz, który już zresztą z każdej strony na nich spadł. W tym całym zamieszaniu można też jednak dostrzec dobrą stronę – bo tak, jest taka. Rewolucja kadrowa, jaką przeprowadziło AGO, to bowiem szansa dla młodych zawodników, by wreszcie wyrwać się z czeluści sceny, na które nawet nikt nie zagląda, i zaprezentować się szerszej publice. Szansa, której prawdopodobnie do tej pory nie było, bo, nie oszukujmy się, czołowe drużyny w kraju z reguły wolały brać już sprawdzonych graczy i nie ryzykować transferem "młodego", który przy pierwszej chwili może się spalić.

Były oczywiście chlubne wyjątki – wystarczy wspomnieć przenosiny dychy do Teamu Kinguin czy też Goofy'ego do x-kom teamu – ten pierwszy znany był wcześniej z tego, że cheatował, drugi natomiast miał na swoim koncie sukcesy w stylu ćwierćfinału Puchar Polski Cybersport. Można więc powiedzieć, że przyszli oni znikąd i zostali na dłużej. Żeby było jasne, nie twierdzę, że w Polsce w ogóle nie stawia się na młodych zawodników. Ale z reguły są to właśnie pojedyncze przypadki albo też wybiera się takich, którzy zdążyli coś osiągnąć. Ktoś może przecież wypomnieć transfery Sobola i Sidneya do PACT-u, ale trzeba pamiętać, że obaj oni przychodzili do organizacji padre już jako wicemistrzowie Polskiej Ligi Esportowej, którzy zdążyli nawet zagrać w zamkniętych eliminacjach do Minora. Nie wyjęto ich więc niczym królika z kapelusza, a po prostu zasugerowano się odnoszonymi przez nich sukcesami.

Sprawa komplikuje się, gdy tych sukcesów nie ma. Trzeba przecież pamiętać, że Counter-Strike to gra zespołowa i brak osiągnięć nie zawsze jest winą wszystkich zawodników. Weźmy np. takiego ZywOo, który obecnie zdobywa tytuły MVP najważniejszych imprez świata i część z tychże imprez wygrywa. Jednak rok wcześniej, gdy był jeszcze członkiem against All authority, to nie bił się on o awans na Majora, a balansował na skraju ESEA Mountain Dew League. Miał jednak talent i umiejętności, których nie sposób było nie dostrzec, a które eksplodowały, gdy tylko trafił on do znacznie lepszego pod wszelkimi względami środowiska. Niemniej u nas trochę tego brakowało, bo woleliśmy obracać się w obrębie tych samych nazwisk. W efekcie mieliśmy młodych, ale też już lekko zblazowanych. Teoretycznie utalentowanych, ale w praktyce nieco wypalonych.

I tu nagle pojawia się AGO. Organizacja o ogromnym zapleczu, stabilnym planie biznesowym i płynnym finansowaniu. I zamiast wyciągać ręce po zawodników PACT, Izako Boars czy innego Aristocracy, buduje coś nowego. Zaprasza na testy zawodników, z których część już znamy, a część nie. Daje im szanse na pokazanie się podczas jednego z ważniejszych lanów w kraju. Że ryzykownie? Jak cholera! Ale taki ruch jest potrzebny, jeżeli chcemy jeszcze kiedykolwiek znaczyć coś na światowych salonach. Już teraz można bowiem powiedzieć, że pokolenie graczy, którzy mieli być następcami Złotej Piątki, a którzy podchodzą powoli pod trzydziestkę, zostało marnowane i nie osiągnęło tego, czego po nim oczekiwaliśmy. Teraz swój czas na pokazanie się mają m.in. snatchie, Vegi i wspomniany już dycha, ale jeżeli im się nie powiedzie, musimy się zabezpieczyć. Nasza scena potrzebuje mocnego napływu świeżej krwi, bo tylko on może pomóc jej powstać – w jakiekolwiek pomysły w stylu "połączenia wszystkich najlepszych składów w jeden super-skład" przestałem już wierzyć. Chyba nie tędy droga.

Na podobny ruch kilka miesięcy temu zdecydował się też Pompa Team, przez który w 2018 roku przewinęło się prawdopodobnie 2/3 ówczesnej sceny. A wraz z każdą kolejną rewolucją było coraz gorzej, w efekcie czego PT całkowicie zniknął ze sceny, by powrócić na nią w kwietniu tego roku. I to od razu z dwoma zespołami złożonymi z tzw. graczami na dorobku. I chociaż sama Pompa nie może zapewnić takiego wsparcia finansowego, jak AGO, to nadal posiada ogromną rozpoznawalność, która może tym zawodnikom tylko pomóc. Swego czasu podobną próbę podjęło PRIDE, które awansowało członków swojej akademii do pierwszego składu, ale akurat ta organizacja nie wyszła na tym ruchu zbyt dobrze. Nie oznacza to jednak, że nie należy próbować. Wystarczy spojrzeć, jak skończyła się wcześniejsza tego typu inicjatywa, którą podjęło... właśnie AGO, angażując wówczas zespół składających się z dwóch doświadczonych zawodników i trzech członków INETKOX. Jak wiemy z późniejszej historii, ryzyko to opłaciło się po stokroć. Nie twierdzę oczywiście, że tak będzie i tym razem, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Czy też innego napoju wyskokowego zdatnego do wznoszenia toastów.

Jako polska scena tkwimy w kryzysie już od około dwóch lat i mamy tylko pojedyncze przebłyski, które za każdym razem traktowane są jak zapowiedź wielkiego powrotu. Ale ten powrót nie nadchodzi, może więc czas faktycznie zmienić sposób działania i odkopać kilka talentów? Mamy niższe ligi, mamy PPL-a – nikt mi nie wmówi, że w 40-milionowym kraju nie jesteśmy w stanie dorobić się kilku "diamentów" na poziomie międzynarodowym, zwłaszcza że u nas Counter-Strike obecny jest niemal od zawsze. Trzeba tylko poświęcić trochę czasu i poszukać, zamiast ciągle robić to samo i liczyć na inne efekty. Nie bez powodu Albert Einstein określił kiedyś zachowanie tego typu jako definicję obłędu.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn