Faza grupowa Worldsów to na chwilę obecną dwanaście najlepszych ekip z całego świata. Powstaje jednak pytanie – czy cztery ostatnie zespoły, które uzupełnią grupy, mają w niej czego szukać? Czy mają jakiekolwiek szanse w starciu z wyżej rozstawionymi rywalami, czy mogą się już szykować na potencjalną masakrę?
Wydawać by się mogło, że skoro w fazie grupowej głównego turnieju grają teoretycznie najlepsze zespoły z wybranych regionów świata, to "dodatki" w postaci kolejnych drużyn z fazy Play-In nie mają czego tutaj szukać. Błąd! Historia nie raz pokazywała, że teoretycznie słabsze zespoły, które jako ostatnie dołączyły do grup, wprowadzały niemałe zamieszanie. To potęgowało natomiast emocje, bo drużyna, której wcześniej nikt nie brałby pod uwagę w swoich predykcjach, docierała, dajmy na to, do półfinału Worldsów. Dlatego dziś odbędziemy małą podróż w czasie i sprawdzimy, jak to wszystko wyglądało w poprzednich edycjach imprezy.
Worlds 2017
Te mistrzostwa wielu mogą się kojarzyć z różnymi rzeczami. Przede wszystkim należy zacząć od tego, że była to pierwsza edycja największego turnieju w League of Legends, która posiadała fazę Play-In. Kiedy wracam myślą do tego okresu, przypomina mi się niesamowity mecz Misfits z SK Telecom T1 w ćwierćfinale, w którym europejska formacja po dramatycznym boju musiała uznać wyższość Lee "Fakera" Sang-hyeoka i spółki, przegrywając wynikiem 2:3. Niemniej w dzisiejszym artykule to Cloud9, Fnatic, Team WE oraz 1907 Fenerbahçe będą na moim celowniku. Te cztery ekipy awansowały z fazy Play-In do fazy grupowej i zostały przydzielone do czterech różnych grup.
Choć turecka formacja okazała się chłopcem do bicia (co nie powinno dziwić – trafiła do swoistej grupy śmierci, z Royal Never Give Up, Samsung Galaxy i G2 Esports), to pozostałe trzy ekipy w pięknym stylu uzyskały awans. W ćwierćfinałach poległy Fnatic i Cloud9, jednak w obiegu pozostała jeszcze jedna drużyna – Team WE. Dobra passa Chin zakończyła się na półfinale – tam Royal Never Give Up po zaciętym meczu uległo SKT 2:3, a wspomniany wcześniej Team WE, który z pozycji trzeciego miejsca w Chinach dotarł aż do półfinału, nie podołał Samsung Galaxy – jak czas później pokazał, przyszłym mistrzom świata.
Worlds 2018
Worlds 2018 to turniej, w którym zabłysnęły dwa regiony – Europa oraz Ameryka. Te mistrzostwa również wspominam jako pełne niespodzianek. I to nie byle jakich! Wydawało się wtedy, że azjatycka potęga esportowa na naszych oczach zalicza upadek. Europejskie i amerykańskie formacje jedna po drugiej w ćwierćfinałach pokonywały takie zespoły, jak Afreeca Freecs, EDward Gaming czy Royal Never Give Up. Ale ale, chwila, zapędzam się odrobinę. Wróćmy do głównego wątku, czyli drużyn z fazy Play-In. Do fazy grupowej dotarło stamtąd Cloud9, EDward Gaming, G2 Esports oraz pochodzące z Hongkongu G-Rex. I po raz kolejny powtórzył się scenariusz z poprzednich mistrzostw – G-Rex w swojej grupie nie miało nic do powiedzenia, za to pozostała trójka miała, i to wiele – wyeliminowała takie zespoły, jak Team Liquid, Flash Wolves, Team Vitality czy Gen.G – ekipy, które w rozgrywkach regionalnych wręcz błyszczały, a koniec końców okazały się słabsze w fazie grupowej. I to właśnie trójka z Play-Inów awansowała do play-offów.
A tam wcześniej wspomniany azjatycki pogrom, z którego obronną ręką wyszło jedynie Invictus Gaming, które (jak na złość) później zostało mistrzem świata. Ale do rzeczy. Tutaj EDward Gaming zakończyło swoją przygodę na ćwierćfinale, przegrywając z późniejszymi finalistami – Fnatic. A w międzyczasie Cloud9, które było trzecim amerykańskim seedem, zmasakrowało drugą drużynę z Korei, Afreeca Freecs, okrzykniętą "koreańskim underdogiem". Tak, zmasakrowało to dobre określenie – trzy około 30-minutowe mecze wystarczyły, aby NA wyeliminowało jedną z największych niespodzianek w samej Korei. A G2 Esports z Marcinem „Jankosem” Jankowskim na czele już wtedy potrafiło pokazać, jak powinno się grać w League of Legends. Legendarne wręcz Royal Never Give Up w ćwierćfinale musiało uznać wyższość ekipy naszego rodaka po niezwykle zaciętym BO5. Królem tej serii został Luka „Perkz” Perković, który dwa razy zyskał tytuł MVP.
W półfinałach mieliśmy zatem dwie drużyny z fazy wstępnej, ale tym razem nie zdołały one zaskoczyć. C9 i G2 musiały uznać wyższość rywali, by następnie doszło do pamiętnego finału Fnatic z Invictus Gaming (który, notabene, oglądało ponad 200 milionów ludzi). W tym nadzieje Europy na sięgnięcie po Puchar Przywoływacza szybko zostały zweryfikowane przez rzeczywistość.
A teraz przyszedł czas na rok 2019...
....w którym faza Play-In kolejnych, bo już dziewiątych Mistrzostw Świata w League of Legends rozpocznie się już dziś. Tu powstaje pytanie – czy po raz kolejny spośród czterech drużyn, które opuszczą fazę kwalifikacyjną, ujrzymy trzy w fazie pucharowej turnieju, jak to miało miejsce w przypadku poprzednich Worldsów? Czas pokaże. Gdybym miał pobawić się w przewidywania, największe szanse dałbym Clutch Gaming, Splyce oraz DAMWON Gaming. Czwarta drużyna? Dylemat jest spory, jednak myślę, że mogłoby to być DetonatioN FocusMe. Tak czy owak, żadnej ekipie, która przejdzie przez etap wstępny, nie życzę, aby trafiła do grup A lub C, gdzie, przynajmniej według mnie, o awans będzie najtrudniej.
Historia Worldsów pokazuje, że zespoły, które do głównej fazy grupowej trafiały z Play-In, z dobrej strony pokazywały się w fazie grupowej i niejednokrotnie pokonywały wyżej rozstawionych oponentów w play-offach. A teraz czekam. Czekam i liczę na całą masę niespodzianek i potężną dawkę emocji. Bo to one sprawiają, że Worldsy są Worldsami!
Śledź Mistrzostwa Świata w League of Legends razem z nami: