Frazę "uparty jak osioł" można spokojnie przełożyć do świata sportów elektronicznych, zastępując osła słowem Valve. Amerykański deweloper sztywno trzyma się swojej polityki dotyczącej graczy ukaranych za ustawianie spotkań (między innymi skład iBUYPOWER) lub posiadających VAC bana na innych kontach niż główne (na przykład Patryk "Patitek" Fabrowski, Elias "Jamppi" Olkkonen czy Vinicius "v$m" Moreira).

Nie wierzę w to, aby kiedykolwiek zawodnicy wykluczeni z uczestnictwa w Majorach obudzili się i zobaczyli wiadomość o tym, że są wolni. Na nic zdadzą się prośby samych zainteresowanych czy apele całej sceny w mediach społecznościowych. Twórcy CS:GO swoim postępowaniem wysyłają komunikat, że nieważne, na którym etapie kariery i w jakim wieku dopuścisz się złamania panujących reguł, to i tak zostaniesz za swój występek ukarany. Nie ma mowy o żadnej taryfie ulgowej dla nastolatków, a to jeden z głównych argumentów przewijających się w internetowych dyskusjach. Nikogo nie obchodzi, że dana osoba kilka lat temu nie myślała o zawodowym graniu.

Co więc pozostało grupie skazańców? Większość z nich cały czas funkcjonuje w ekosystemie strzelanki od Valve, lecz ze względu na ciążące sankcje nie jest brana pod uwagę przez drużyny ze światowej czołówki, gdyż te regularnie występują na imprezach sponsorowanych przez studio ze Stanów Zjednoczonych lub przynajmniej do tego dążą. Niektórzy, jak Keven "AZK" Larivière oraz Joshua "steel" Nissan, próbowali zaistnieć w Overwatchu, natomiast po krótszej czy dłuższej chwili wracali na stare śmieci. Byłym członkom iBUYPOWER nie ma co się dziwić, bo Overwatch to diametralnie inny tytuł, niemający zbyt wielu punktów wspólnych z popularnym kanterem.

Światełkiem w tunelu może okazać się Projekt A, czyli produkcja, którą nadzoruje Riot Games. Osobistości, które miały już okazję przetestować tę grę, wypowiedziały się o niej w samych superlatywach. Piotr "izak" Skowyrski zaryzykował nawet stwierdzenie, że będzie to "pierwsza bezpośrednia konkurencja Counter-Strike’a w historii esportu". Strzelanka od Riotu bardzo szybko może przyciągnąć do siebie rzeszę graczy, w tym także tych, którym z różnych względów nie było dane odnieść pełnego sukcesu w CS:GO. Tam będą mieli bowiem czystą kartę i możliwość walki o najważniejsze trofea.

Ze względu na liczbę podobieństw poziom wejścia do Projektu A nie będzie wybujały. Dla takich graczy jak Braxton "swag" Pierce zmiana profesji mogłaby przebiegać zupełnie bezboleśnie. Według mnie swag jest ewenementem pokroju Michaela "shrouda" Grześka, który jakiej gry się nie dotknie, to jest w nią po prostu niesamowity. Pierce zdaje się również mieć ten dryg, jest świetny mechanicznie i szybko odnalazłby się w nowych klimatach. Pod warunkiem, że 23-latkowi faktycznie znudziłoby się obecne esportowe życie, w którym za sprawą jednego incydentu nie ma żadnych perspektyw na przyszłość.

Riot to nie pierwszy lepszy deweloper, który nie ma pojęcia o tym, jak zrobić ze swojej produkcji esport. Ludzie pracujący w tej firmie znają rynkowe realia i wiedzą, że CS:GO jest niedopracowany, przestarzały pod wieloma względami. Wystarczy wypuścić dopieszczoną grę, wsłuchiwać się w głos społeczności (w czym akurat Riot bije na głowę Valve) oraz organizować imprezy z wysoką pulą nagród. Hegemonia tytułu od Valve wynika po części z tego, że nie miał dla siebie godnego przeciwnika. Teraz Gabe Newell i współpracownicy muszą mieć się na baczności, bo nie chodzi o kolejnego Battle Royale'a, o którym będzie głośno przez maksymalnie kilka miesięcy.

Jestem w stanie sobie wyobrazić działania Valve przed wyjściem konkurencyjnej gry na rynek. Gaben zamydli nam oczy Sourcem 2, może wprowadzi jakieś usprawnienie do matchmakingów i będzie miał spokój. To takie w jego stylu.


Wszystkie felietony z cyklu „QuickScope” można znaleźć pod tym adresem. Kolejny tekst już w następną środę w godzinach wieczornych.

 Śledź autora tekstu na Twitterze – Tomek Jóźwik