Wielu z was ma pewnie coś na wzór ulubionego lokalu. Miejsca, do którego chodzicie od lat, mimo że inne placówki oferują np. lepsze ceny czy też większy wybór. Was jednak trzyma przywiązanie i fakt, że w tym konkretnym barze mlecznym podają wasze ulubione pierogi. Nie jakieś tam pierogi, ale TE PIEROGI. Są one dobre, ale są też twoje – przyzwyczaiłeś się do nich, jedząc je co środę i na dobrą sprawę nie potrzebujesz niego innego. Ta pokrętna kulinarna analogia odnosi się do faktu, że dla wielu CS-owych fanatyków tymi wyjątkowymi pierogami, które stanowią już stały element życia, są Intel Extreme Masters Katowice i ESL One Cologne.

Z reguły cykle turniejowe wędrują przecież po całym świecie. Zahaczają o Amerykę Północną, Australię, Azję, a ostatnio nawet o Amerykę Południową. Ruch jak najbardziej zrozumiały, bo przywożąc swoje produkty do innych państw, zwiększamy bazę potencjalnych klientów na teraz i na przyszłość. Nic więc dziwnego, że serie od ESL, DreamHacka, StarLaddera, BLASTA i innych firm w trakcie roku okrążają glob, skłaniając nas do wirtualnej lub rzeczywistej podróży nawet do tak orientalnych esportowo miejsc, jak Bahrajn czy Rio de Janeiro. Ja jednak czuję, że ten brak statyczności odbiera imprezom nieco rysu historycznego, którym poszczycić się może obecnie niewielu.

Do niedawna naliczyłbym trzy tego typu imprezy będące stałym elementem corocznego kalendarza, ale tak się złożyło, że w 2020 po raz pierwszy od 2016 nie odbędzie się DreamHack Masters Malmö, bo turniej przeniesiono do Jönköping. Na polu walki pozostały więc tylko Intel Extreme Masters Katowice i ESL One Cologne  – zawody o szczególnym znaczeniu, które rokrocznie odbywają się w tych samych ikonicznych miejscówkach. I same też zyskały już ikoniczny status. Trudno przecież dziś wyobrazić sobie, by zmagania ominęły Górny Śląsk albo Nadrenię Północną-Westfalię. Zwłaszcza że w obu wypadkach mamy do czynienia z wieloletnimi tradycjami, wspominaniem poprzednich zwycięzców i licznymi nawiązaniami do historii, które w przypadku innych imprez, które ciągle zmieniają miejsce rozgrywania, zwyczajnie nie mają racji bytu.

A tymczasem już siódmy rok z rzędu sezon IEM-a zostanie zwieńczony właśnie w Katowicach. Po raz siódmy również najlepsze zespoły świata przybędą do Kolonii. Oba te eventy na przestrzeni lat wypracowały sobie prestiż prawdopodobnie nieosiągalny dla innych. Dziś każdy chce triumfować w Polsce albo w Niemczech. Zdobywane tam puchary, które wznieść można przed publiką zgromadzoną w Spodku lub Lanxess-Arenie, mają dla graczy szczególne znaczenie. Niepotrzebny jest nawet status Majora, który Katowice w tamtym roku odzyskały po czteroletniej przerwie, a na który Kolonia czeka już od 2016 roku.

W przypadku innych turniejów brak nobilitacji związanej z majorową otoczką mógłby oznaczać spadek zainteresowania albo nawet całkowite zniknięcie z esportowej mapy. Ale w obu omawianych wyżej przypadkach tak się nie stało – nadal walą na nie tabuny kibiców. Bo historia przyciąga, buduje prestiż i automatycznie zwiększa zainteresowanie. IEM w Katowicach i ESL One w Kolonii mają ten komfort, że mogą się do tej historii odwoływać bez problemu, przypominając, że na tej samej scenie, na której stoją gracze dziś, stali także i kilka lat temu. Niektórzy z nich już nie grają, niektórzy z nich obniżyli loty i nie mają co marzyć o występach na tego typu turniejach. Ale są elementem spuścizny, która sprawa, że chcemy oglądać kolejne mecze i się nimi emocjonować.

Bo tu nie chodzi o pule nagród – bez problemu znajdziemy zawody, podczas których da się wygrać tyle samo albo nawet więcej. Nie chodzi też o to, że IEM Katowice i ESL One Cologne corocznie przechodzą rewolucje, by dopasować się do obecnych trendów – to bardziej ewolucja, by nie stać w miejscu. Całość rozbija się o to, że te dwie imprezy, które zawsze obywają się w naszym miejscu, to są te właśnie TE PIEROGI wspomniane we wstępie. Nasze, ulubione od dawna i smakujące zawsze tak samo dobrze.