W europejskiej dywizji ESEA Mountain Dew League występuje osiemnaście ekip, a tylko jedna z nich nie ma wsparcia organizacji. Tymczasem w Ameryce Północnej, gdzie na drugim poziomie rozgrywkowym rywalizuje dokładnie tyle samo drużyn, zaledwie siedem z nich może liczyć na pomoc z zewnątrz. Prawda jest taka, że za oceanem drugi tier ma się o wiele gorzej niż na Starym Kontynencie, toteż trudno się dziwić, że wielu zawodników stawia kreskę na CS:GO i zwraca się w kierunku VALORANTA, który jest dla nich szansą, by wreszcie zacząć zarabiać.

Prosta sprawa. Spójrzmy na takie FRENCH CANADIANS, które albo było pozostawione samo sobie, albo w najlepszym wypadku mogło liczyć na pomoc mało znanych i raczej nie oferujących kokosów marek pokroju LiViD Gaming. Tymczasem niedawno Kanadyjczycy oficjalnie ogłosili pożegnanie z Counter-Strikiem i już po chwili znajdowali się w szeregach międzynarodowej organizacji Gen.G Esports, która sukcesy odnosi m.in. w League of Legends, Overwatchu czy też PUBG. Kolejny przykład – Braxton "swag" Pierce i Keven "AZK" Larivière, na których nadal tkwi piętno otrzymanego kilka lat temu bana od Valve. Ten pierwszy błąkał się między miksami i przeciętnymi ekipami, drugi zaś w ogóle porzucił profesjonalną grę. Teraz obaj są już reprezentantami T1, czyli formacji, która ma na swoim koncie m.in. trzy tytuły mistrza świata w LoL-u.

Jeden z naszych czytelników śmiał się ostatnio, że do VALORANTA uciekają tylko ci, którzy od dłuższego czasu niczego już na scenie CS:GO nie osiągają. Ale czy jest to zbrodnia? Esportowiec to zawód jak każdy inny i tak jak w każdym innym zawodzie pasją się nie wyżywisz – potrzebne są pieniądze. A zwłaszcza w Ameryce Północnej, gdzie poziom jest relatywnie niższy i organizacji skłonnych płacić tym niebędącym w top 20 rankingu HLTV też jest zdecydowanie mniej. Nie ma więc przypadku w tym, że lwia część zawodników, którzy już teraz na etapie zamkniętej bety przebranżowili się na nową grę Riotu, pochodzi właśnie zza oceanu, bo to właśnie oni upatrują w nowym esportowym tytule największej szansy na to, by jednak nie musieć iść do tradycyjnej pracy i móc podążać za esportowym marzeniem.

Jest jednak druga strona tego medalu, na którą uwagę zwrócił ostatnio były trener Evil Geniuses, ImAPet. – Wiele talentów z NA przechodzi do VALORANTA. Dwóch prowadzących z NA także przeszło do VALORANTA. W szerszej perspektywie to będzie bardzo bolesne dla sceny, a przedstawiciele czołówki w NA będą mogli być spokojni, bo nie będzie miejsca, w którym mogliby rozwijać się gracze zdolni im się postawić – pisał amerykański szkoleniowiec. Po części zapewne skłoniła go do tego sytuacja freakazoida, który jeszcze kilka dni temu prosił, by ktoś pomógł jego zespołowi, by ten nie musiał zmieniać gry. Pomoc nie nadeszła, więc znany ze swojej muskulatury snajper dołączył do długiej listy nowych zawodników gry Riotu, chociaż na podstawie jego wcześniejszych wpisów trudno nie odnieść wrażenia, że wcale tego nie chciał.

Takich sytuacji będzie bez wątpienia więcej i jeżeli ten scenariusz się sprawdzi, to będziemy mogli go nazwać scenariuszem apokaliptycznym. Drugi tier CS:GO w Ameryce Północnej na dobrą sprawę wymrze. Oczywiście nie dosłownie, bo zastąpi go tier trzeci i czwarty, ale stanie się to z oczywistym zjazdem poziomu. A to w szerszej perspektywie odbije się też na tych najmożniejszych, którzy w końcu będą musieli poszukać nowych gwiazd. I pewnie je znajdą, ale w VALORANCIE, bo to właśnie tam będą mogły rozkwitać talenty, podczas gdy w MDL-u pozostanie tylko ziejąca pustką pustynia. Bo niewielu będzie mieć tyle samozaparcia, by przez kolejne lata kisić się bez organizacji i liczyć, że w końcu ktoś wyciągnie pomocną dłoń. Wielu wybierze po prostu szybsze i łatwiejsze wyjście. I trudno mieć do kogokolwiek o to pretensje.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn