Obecny czas nie sprzyja wyjazdom – a przynajmniej nie tym zagranicznym. Wszyscy wiemy, jaka obecnie sytuacja panuje na świecie i z czym ona się wiąże. Nawet jeśli żal wam niewykorzystanych do końca wakacji czy urlopu, to warto pomyśleć, nawet jeśli nie własnym bezpieczeństwie, to o bezpieczeństwie innych, i odłożyć ambitne wyjazdowe plany na przyszłość. Zresztą, nawet jeżeli w tym roku nie mieliście okazji polecieć to Brazylii, to nie martwcie się – najlepsi gracze CS:GO też prawdopodobnie nie polecą.

W normalnych okolicznościach bylibyśmy już po jednym Majorze i szykowali się do kolejnego. Jednakże wyjątkowe realia zmusiły do wprowadzenia wyjątkowych rozwiązań, toteż już kilka miesięcy temu potwierdzono, że w tym roku odbędzie się jeden turniej najwyższej rangi. I odbędzie się on Brazylii, a konkretniej mówiąc w Rio de Janeiro, czyli miejscu, które pierwotnie miało gościć śmietankę światowego CS-a w maju. To znaczy, wszyscy wówczas, gdy owo ogłoszenie było przekazywane opinii publicznej, liczyli, że tak będzie. Że do listopada świat do pewnego stopnia upora się już z pandemią i nawet jeżeli nie wróci normalność, to możliwe stanie się w miarę swobodne przemieszczanie nie tylko między krajami, ale również między kontynentami. Pięć miesięcy później wygląda jednak na to, że sobie nie poradziliśmy.

I niech was nie zwiodą fantastyczne zdjęcia z nadmorskich kurortów przedstawiające okupowane przez niezliczone skupiska ludzi plaże. Koronawirus nadal tu jest i ma się dobrze – świadczyć mogą o tym chociażby ostatnie dni, które w naszym kraju były rekordowe jeśli chodzi o liczbę zakażeń. A w Brazylii wcale lepiej nie jest, bo tak nowe przypadki liczy się nie w setkach, a w dziesiątkach tysięcy. A mamy sierpień, trudno więc oczekiwać, że nagle wszystko odmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kraj Kawy wydaje się być na ten moment spalony jeżeli chodzi o organizację tak dużej imprezy, jak Major CS:GO. I gdy ESL w końcu ogłosi, że Rio w tym roku zawodów gościć nie będzie, to raczej nie znajdzie się nikt, kto na tego typu obwieszczenie zareaguje ze szczególnym zdziwieniem.

Forsowanym od jakiegoś czasu pomysłem, który pojawiał się w dyskusjach prowadzonych przez obserwatorów sceny, jest przeniesienie zawodów gdzie indziej – najlepiej do Europy, która w wielu swoich zakątkach zdaje się najlepiej (chociaż to nie znaczy, że dobrze) mierzyć się z problemem. Ale to rozwiązanie tylko połowiczne, bo o ile faktycznie lwia część światowej czołówki faktycznie przebywa na Starym Kontynencie, tak wielu uczestników takiej imprezy mieszka nierzadko na drugiej części globu. Mamy przecież ekipy z obu Ameryk, z Azji czy też Oceanii. Dla wielu z nich konieczność przybycia na nasz kontynent to już niezwykle wyczerpujące wyzwanie związane z ogromnymi działaniami logistycznymi – jeżeli dodać do tego jeszcze ewentualną kwarantannę, to problem gotowy. A strach mówić, co by się stało, gdyby okazało się, że któryś z graczy, którzy przybędą na turniej, jest zarażony. Zresztą, nie ma w ogóle pewności, czy w listopadzie loty będą możliwe, bo, biorąc pod uwagę obecną tendencję, nie można wykluczyć, że w którymś momencie przestrzeń powietrzna ponownie zostanie zamknięta dla lotów cywilnych.

Tak naprawdę, mimo że mamy już sierpień, nie mamy żadnych możliwości przewidzieć tego, co będzie mieć miejsce w listopadzie. Bo na dobrą sprawę może wydarzyć się wszystko.

Nie chcę więc kreślić czarnego scenariusza, ale musimy powoli oswajać się z myślą, że Major w tym roku się nie odbędzie. A przynajmniej ja mam nadzieję, że tak się stanie jeżeli zorganizowanie wszystkiego w formie lanowej będzie niemożliwe. Nie chciałbym oglądać, jak najważniejsza impreza na scenie przybiera karykaturalną formę internetową z podziałem na regiony. Od dłuższego czasu jesteśmy skazani na taką formę rywalizacji i łatwo dostrzec, że zwyczajnie jest ona nużąca. A w przypadku Majora byłaby rozmienianiem się na drobne i odbieraniem turniejowi resztek prestiżu, jaki ten jeszcze posiada.

Cóż mogę powiedzieć... Zapewne w swoim życiu przynajmniej część z was miała okazję spotkać się z chińskim przekleństwem "Obyś żył w ciekawych czasach". I, do cholery, żyjemy. W czasach aż nazbyt ciekawych.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn