Stwierdzenie, że od kilku lat nasza rodzima scena Counter-Strike'a nie ma się najlepiej, nie będzie ani szczególnie lotne, ani też odkrywcze. Ale od czegoś trzeba zacząć. W tym miejscu pojawią się pewnie głosy sprzeciwu, że "Hej, Kinguin wygrało DreamHacka. Hej, Wisła wygrała Nine to Five". Ano wygrały – ale na ogólny obraz polskiego podwórka nie składają się pojedyncze sukcesy, a suma wyników osiąganych przez czołowych przedstawicieli CS-a spod biało-czerwonej bandery. Suma nie najlepsza, toteż nic dziwnego, że od dłuższego czasu kibic znad Wisły z utęsknieniem patrzy w kierunku rodzących się raz na jakiś czas miksów, skupiających wokół siebie ciekawe nazwiska.

Tego typu historie przerabialiśmy przecież w przeszłości już kilkukrotnie. Dwa razy emocjonowaliśmy się poczynaniami adwokacika, którego trzon w kolejnych iteracjach tworzyli SZPERO, mynio i kaper, a który pojechał na lana na Węgrzech, wygrał Polską Ligę Esportową i tylko z przyczyn formalnych nie wziął udziału w zamkniętych eliminacjach do Minora. W międzyczasie na salonach pojawiła się też MIKSTURA, która na wspomnianych zamkniętych eliminacjach przed najważniejszą imprezą roku się pojawiła, dokładając do tego wicemistrzostwo PLE – a to wszystko przy udziale m.in. byaliego i uważanego już wtedy za spory talent Sobola. Takie ekipy przyciągają nie bez powodu, bo z uwagi na ich miksowy charakter często towarzyszy im też niezmącona taktycznymi zawiłościami radość. Bywa, że widzimy klasyczne wychodzenie na heady i czystą radość z gry. Że prostackie? Nie, zwyczajnie proste!

Do tego wszystkiego dochodzi też brak większej presji, bo jak tutaj oczekiwać cudów, gdy mamy świadomość obcowania z drużyną nierzadko skleconą na poczekaniu lub też będącą zwyczajnie chwilową odskocznią przed ponownym skokiem w wir karuzeli profesjonalnego CS:GO. Gracze w takich miksach mają ten komfort, że każdy większy sukces uważany jest za niespodziankę, a każda porażka za możliwą do przełknięcia i zwyczajnie zrozumiałą, bo przecież to wszystko i tak ma miejsce nie do końca na serio. Nic więc dziwnego, że gdy tylko taka mieszanka pojawi się na horyzoncie i niespodziewanie pokona jednego czy dwóch rywali, zaraz zaczyna wzbudzać zainteresowanie. Co odważniejsi (albo mniej rozsądni) z miejsca zaczynają nawet przebąkiwać o narodzinach mitycznego polskiego dream teamu.

Nie inaczej było ostatnio, gdy na horyzoncie zamajaczył zespół o mało wyszukanej nazwie Poland. Na pokładzie same znane ksywki – innocent, rallen, byali, mhL i Sidney. Jedni niezwykle doświadczeni, inni młodzi i rzekomo z potencjałem. Mieszanka, obok której zwyczajnie nie można było przejść obojętnie i chyba nikt tak obok niej nie przeszedł. Tym bardziej że skład, mimo iż powstał "za pięć dwunasta", to jako jedyny przebrnął przez otwarte eliminacje do DreamHack Masters Winter i był tylko dwa kroki od awansu na imprezę główną. A potem tylko jeden krok, bo eliminacje zamknięte zaczął od triumfu nad Nemigą Gaming. Dopiero c0ntact Gaming zatrzymało ten triumfalny marsz, wieńcząc jednocześnie krótką historię najciekawszego miksu od czasów adwokacika.

Wieńcząc, bo trudno spodziewać się, by Poland przerodziło się w coś więcej. Główny problem to fakt, że aż trzech z pięciu członków ekipy nadal pozostaje związanych umowami – innocent z MAD Lions, zaś mhL i Sidney z x-komem AGO. Na dodatek trudno na ten moment przewidzieć, czy byali, który dopiero co pożegnał się z AVEZ Esport, nadal ma ochotę na poważniejsze granie, czy też może ostatecznie porzuci pro scenę na rzecz luźniejszego strzelania w miksowym stylu. Zresztą nigdy żaden z członków najbardziej polskiej z polskich drużyn nie obiecywał, że będzie to coś więcej niż jednorazowy skok w bok. Ot, było miło, ale pora się rozstać i pójść dalej. Niekoniecznie definitywnie, bo kto wie – może pojawią się jeszcze jakieś eliminacje, w których piątka pod biało-czerwoną flagą ponownie spróbuje swoich sił.

Ale zawsze tak to się kończy. Wyglądamy kolejnego cudownego miksu, który zawładnie naszymi emocjami, by po chwili nastąpiło brutalne zderzenie z rzeczywistością. MIKSTURA i prawdopodobnie Poland nie wytrzymały próby czasu i ewidentnie były tylko chęcią, by poszukać teamowego grania w okresie posuchy. Inną historią jest adwokacik, który jednak natrafił na sufit, bo ile można grać miksowo? W końcu trzeba było wykonać ten trudny krok i zmienić się w zespół – a o tym, że był to proces niezwykle trudny, niech świadczy fakt, że dopiero teraz, ponad rok po uzyskaniu wsparcia Wisły All in! Games Kraków i po przeprowadzeniu kilku kadrowych roszad, skład zaczął prezentować taką formę, jaką od niego oczekiwano. A przecież pozostało w nim tylko trzech graczy pamiętających w ogóle czasy adwokacika.

No ale nic, mimo to nadal będziemy wyglądać za kolejnym miksem, bo co nam pozostało? Czasy Virtus.pro są już dawno za nami, a trudno emocjonować się grą rodzimych drużyn, gdy ma się świadomość, że w większości przypadków tak naprawdę emocjonować nie ma się czym. Ale pewnie za miesiąc, pół roku albo rok znów pięciu zawodników, których kariera akurat znalazła się na zakręcie, skrzyknie się razem, by dla czystego funu zagrać na jakichś eliminacjach. A my znowu będziemy się tym emocjonować.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn