Organizacje porzucające swoje składy, gracze masowo przechodzący na VALORANTA, brak perspektyw na poprawę – taki ponury obraz wyłania się z północnoamerykańskiej sceny CS:GO w 2020 roku. Nawet tak utalentowana piątka, jak ta reprezentująca do niedawna Chaos Esports Club, od dłuższego czasu trzecia siła na kontynencie, może nie znaleźć nowego pracodawcy i zwyczajnie przepaść. W tym długim i nieoświetlonym tunelu pojawiło się jednak światełko.
Czołowy organizator turniejów, ESL, chce pomóc regionowi w wygrzebaniu się spod gruzów. Działania niemieckiego giganta zapowiedział starszy wicedyrektor ds. produktu, Ulrich Schulze. – W ostatnich tygodniach i miesiącach nasza ekipa przeprowadziła wewnętrzną burzę mózgów, jak również rozmawiała z zewnętrznymi interesariuszami na temat sposobów na poprawę sytuacji w NA. Pierwsze kroki ogłosimy w najbliższych dniach – ogłosił Schulze. – Kroki te obejmują ulepszoną i bardziej ustrukturyzowaną ścieżkę przejścia z ESEA MDL do ESL Pro League, danie zespołom możliwości kwalifikacji do turniejów rangi ESL Pro Tour oraz przebudowaną strukturę ESEA, tak aby bardziej skupić się na rywalizacji drużynowej o nagrody pieniężne niż na grze indywidualnej – dodał w kolejnej wiadomości.
Dalsze wypowiedzi Schulze nie odnosiły się już do metod ratowania północnoamerykańskiej sceny. Niemiec starał się za to wskazać dosyć oczywiste czynniki, które doprowadziły do jej marazmu. – Jest taka narracja, że zabiliśmy CS:GO w NA. I choć przyjmujemy odpowiedzialność za sposób, w jaki poinformowaliśmy o zmianie, decyzja o wprowadzeniu jednej globalnej dywizji nie była łatwa do podjęcia – po prostu nie było innego sposobu na utrzymanie działalności ESL Pro League. [...] To, co naprawdę wpłynęło na Amerykę Północną w tym roku, to izolacja spowodowana koronawirusem. Podział puli nagród na kilka kontynentów, brak rywalizacji z europejskimi drużynami, brak bootcampów w Europie. Dodajcie do tego wyjście VALORANTA i dochodzimy do miejsca, gdzie jesteśmy dzisiaj. Pandemia sprawia, że gracze nie mogą podróżować, IEM Global Challenge jest pierwszym przykładem z brzegu – tłumaczy.
Problemy na północnoamerykańskim podwórku sięgnęły takiego stopnia, że samodzielne starania ESL ich magicznie nie rozwiążą. Dlatego też starszy wicedyrektor ds. produktu zaprasza do współpracy każdego, kto chciałby przyczynić się do ratowania dogorywającego regionu. Przywrócenie konkurencyjności za oceanem powinno leżeć w interesie wszystkich, bo jeśli mocnych ekip z tej części świata będzie mniej niż palców u jednej ręki, to cały ekosystem straci na różnorodności. Ktoś przecież musi naciskać potentatów ze Starego Kontynentu, prawda?