Podsumowań roku 2020 w League of Legends ciąg dalszy. Tym razem przyglądamy się najbardziej udanym transferom minionych dwunastu miesięcy, które odmieniły nie tylko europejskie League of Legends, ale także rozgrywki na całym świecie. A takich, wbrew pozorom, było niemało. Jeżeli jednak macie ochotę do poczytania o największych wpadkach transferowych kończącego się roku, zapraszamy do lektury pod tym linkiem.
Polska rewolucja we Fnatic
Po odpadnięciu z Mistrzostw Świata w 2019 roku na poziomie ćwierćfinałów Fnatic musiało coś zmienić. Był to w końcu o wiele gorszy rezultat niż rok wcześniej, kiedy pomarańczowo-czarni zostali wicemistrzami świata. Dodatkowo stracili oni tron w Europie. Na celowniku włodarzy znalazł się Mads "Broxah" Brock-Pedersen, najsłabsze ogniwo Fnatic na Worlds 2019. W jego miejsce przyszedł fenomen europejskiej sceny, wschodząca gwiazda dżungli, czyli Oskar "Selfmade" Boderek.
Nie trzeba chyba tłumaczyć, dlaczego Polak jest zdecydowanym ulepszeniem w porównaniu do Duńczyka. Gdyby jednak ktoś miał wątpliwości, to wystarczy spojrzeć na to, jak dobrze Selfmade synchronizował się z resztą formacji w ostatnich miesiącach. Statystyki też jasno pokazują, że to Boderek był lepszy od Brocka-Pedersena. Jakby tego by było mało, tegoroczna meta została dosłownie stworzona pod Selfmade'a. Nasz rodak osiąga szczyt swoich możliwości, grając na agresywnych leśnikach pokroju Gravesa, co zresztą pokazał w LEC czy też na Worlds 2020. W obu rozgrywkach zdarzały się gry, gdzie to właśnie Polak dźwigał resztę Fnatic na swoich plecach. Dzisiaj, po odejściu Martina "Rekklesa" Larssona, Selfmade to jeden z trzech trzonów organizacji Sama Matthewsa, od którego z pewnością wiele będzie zależeć w występach drużyny w 2021 roku.
Amerykański sen, podejście drugie
Niech podniesie rękę ten, który uważa, że przygoda Jespera "Zvena" Svenningsena z TSM-em nie jest pasmem niepowodzeń. 23-latek miał być przecież transferem wszechczasów, a skończyło się na tym, że jego występy dla organizacji Andy'ego "Reginalda" Dinha były pasmem niepowodzeń. Duńczyk otrzymał jednak pod koniec zeszłego roku drugą szansę od włodarzy Cloud9 i tym razem jej nie zmarnował.
Chmurki sięgnęły po swoje pierwsze mistrzostwo League of Legends Championship Series od 2014 roku, którego Zven był jednym z autorów. Zresztą, nie tylko on, bowiem cały skład Cloud9 prezentował się podczas wiosny fantastycznie. Nie można tego powiedzieć o C9 z lata, które nie zdołało nawet wywalczyć sobie miejsca na Worlds 2020. Niemniej mało winy można tutaj zrzucić na Zvena, co zresztą potwierdzają ruchy transferowe organizacji. Jack Etienne postanowił zatrzymać strzelca na kolejny rok, z nadzieją, że ponownie poprowadzi jego organizację do zwycięstwa.
Rebranding pełną parą
Splyce zaskoczyło wszystkich, kiedy doszło do ćwierćfinałów Worlds 2019. Ba, trzeciej reprezentacji Europy udało się nawet urwać grę SK Telecom T1. Niemniej organizację czekały zmiany, w tym między innymi rebranding, wszak Węże od kolejnego sezonu miały grać pod banderą MAD Lions. Mało kto spodziewał się jednak, że wraz ze zmianą wizerunku zmieni się także czterech zawodników z podstawowej piątki. Co więcej, żaden z nowych nabytków nie posiadał doświadczenia na scenie najwyższego szczebla. Krótko mówiąc: ryzykowny ruch.
Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Coś jest w tym powiedzeniu, gdyż nowy zespół w biało-złotych barwach poradził sobie w tym roku wyśmienicie. Zaskoczenie G2 Esports w serii BO5, dominacja w fazie zasadniczej Summer Splitu LEC, występ na Worlds 2020. Chociaż ten ostatni turniej nie należał do udanych w wykonaniu MAD Lions, co poskutkowało, jak wszyscy wiemy, kolejnymi roszadami. Trzeba jednak pamiętać, że na przyszły rok w szeregach Lwów zostają Matyáš "Carzzy" Orság oraz Norman "Kaiser" Kaiser. Talent i obiecująca przyszłość tego duetu z dolnej alejki to żywy dowód na to, że ryzyko się opłaciło.
Autor kolejnej chińskiej potęgi
Hung "Karsa" Hao-Hsuan to osobistość dobrze znana globalnej społeczności League of Legends. Tajwańczyk w swojej karierze nie raz zdobywał League of Legends Master Series, następnie pojawiając się na Mistrzostwach Świata. Kiedy w 2018 roku przeszedł do Chin, sięgnął także po trofeum Mid-Season Invitational oraz samego Państwa Środka. Hungowi w gablocie z trofeami brakowało jedynie Pucharu Przywoływacza.
Przechodząc rok temu do Top Esports, nie miał gwarancji, że zdobędzie nawet szansę na zbliżenie się do tego trofeum. Co prawda w składzie występował renomowany midlaner Zhuo "knight" Ding, jednak reszta ówczesnego składu nie przejawiała takich ambicji. Dlatego też Karsa nie był jedyną roszadą w szeregach TES, niemniej jedną z pierwszych i najważniejszych. To właśnie jego synergia i współpraca z knightem sprawiła, że Top Esports w parę miesięcy zmieniło się z jednej z wielu chińskich drużyn w prawdziwą potęgę League of Legends Pro League. I mimo że Karsa i spółka nie zatriumfowali w tym roku na Worlds, pomimo łatki faworyta, to zapowiadają się na poważnego kandydata do spróbowania za rok.
Gilius, Gilius King of Lee Sin
Pamiętacie miracle run FC Schalke 04? Trudno coś takiego zapomnieć. Sam run nie zakończył się co prawda sukcesem, ale reprezentanci niemieckiej organizacji jak najbardziej mieli go w zasięgu ręki. Wystarczyło przecież wygrać jedną serię przeciwko MAD Lions w play-offach LEC i tej jesieni oglądalibyśmy Schalke w Szanghaju. Tak czy siak, pasmo zwycięstw osiągnięte przez formację jest godne podziwu, a stoi za nim nie nikt inny jak Erberk "Gilius" Demir.
Niemiec ponownie zasilił szeregi Schalke w grudniu poprzedniego roku. Mówimy ponownie, jako że był on częścią organizacji w sezonie 2016. Pomimo dołączenia do klubu z Gelsenkirchen, 23-latek nie mógł z góry liczyć na regularne występy w LEC. Wszystko za sprawą Lukasa "Luroxa" Thomy, który przez pierwszą połowę roku częściej pojawiał się w głównym składzie. To zmieniło się w czwartym tygodniu letniej fazy zasadniczej, kiedy drużyna, posiadając bilans 0-8, wpuściła na mecz z Fnatic Giliusa. Leśnik poprowadził swoją ekipę do pierwszego zwycięstwa w sezonie, zostając jednocześnie MVP tej rozgrywki. To wywalczyło mu etat w podstawowej piątce Schalke do końca sezonu. Reszta to już historia.
Z małej chmury duży deszcz
Kto by się spodziewał, że do idealnego uzupełniania składu pełnego talentu, wystarczy dodanie jednego elementu, na pierwszy rzut oka niepozornego? Inaczej chyba nie można opisać Janga "Ghosta" Yong-juna, który przecież przed 2020 nie miał zbytnich osiągnięć na swoim koncie. Jego angaż w DAMWON Gaming okazał się jednak kluczowy, wszak przyniósł on stabilizację wielce potrzebną koreańskiej formacji.
Sukcesu DWG chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Po dosyć chwiejnej rundzie wiosennej zespół sięgnął po wszystko, co można było zdobyć podczas lata i jesieni. Nie jest to oczywiście zasługa samego Ghosta, gdyż każdy z graczy DAMWON mocno przyczynił się do jednego z bardziej dominujących okresów w historii League of Legends. Jego rola jednak, tak jak i to, jak przerósł wszelkie oczekiwania, na zawsze przejdą do historii.
Ostatni taniec Michaela Jordana LCS
Nie sposób mówić o najważniejszych transferach minionych dwunastu miesięcy i nie wspomnieć o powrocie Yillianga "Doublelifta" Penga do TSM-u. Amerykanin zaliczył jeden z najgorszych splitów w swojej karierze minionej wiosny, nie kwalifikując się z Teamem Liquid do play-offów LCS. Sam strzelec nie mógł być nawet pewny regularnych występów, wszak z różnych powodów Konie sięgały po pomoc Edwarda "Tacticala" Ra.
Z pozycją pod znakiem zapytania Doublelift wrócił w szeregi zdesperowanego TSM-u. Jego głód po sukcesu powrócił po przywdzianiu nowych-starych barw i to w jakim stylu. Peng zdobył mistrzostwo LCS w Summer Splicie, kwalifikując się jednocześnie na Worlds 2020 z pierwszego miejsca w Ameryce Północnej. Występ w Szanghaju ponownie okazał się być ogromnym niewypałem, a w tym momencie zawodik jest już... emerytowanym esportowcem, gdyż zakończył profesjonalną karierę. Nie zmienia to faktu, że jego ostatnia krucjata za oceanem należała do jednych z największych w historii regionu.
W artykule wykorzystano zdjęcia należące do Riot Games.