Ileż to już razy w tym roku usłyszeliśmy o czymś nieprzyjemnym, smutnym, a nawet tragicznym. Ileż było łez, negatywnych emocji, złości. Co tu dużo nie mówić, 2020, ogólnie rzecz biorąc, nie udał się światu. Ja jednak jestem fanem wyznania, że we wszystkich sytuacjach należy się doszukiwać pozytywów. A tych dla krajowego esportu było o dziwo całkiem sporo.

Ten co zawsze

fot. Riot Games/David Lee

Lata się zmieniają, miesiące przemijają, ale Marcin "Jankos" Jankowski pozostaje ten sam. Rzeźnik z Poznania znów dał nam masę radości i satysfakcji, że wychował go ten sam naród, co i nas. Wprawdzie coraz słabiej idzie mu z ojczystym językiem, jednakże międzynarodowa kariera wymaga poświęceń. Kariera, która bez wątpienia nie stoi w miejscu. Jankos jest wszakże jak wino, im starszy, tym lepszy. Bardziej dojrzały na serwerze i poza nim. Ale dalej ma w sobie coś z tego rozwydrzonego nastolatka i dalej potrafi rozbawić nas swoimi komentarzami czy postami w mediach społecznościowych. I pewnie przede wszystkim dlatego tak bardzo uwielbiają go polscy fani, a ten odwdzięcza się kolejnymi mistrzowskimi tytułami. Jankowski i kompani znów okazali się dwukrotnie najlepsi w Europie, a na Worldsach dotarli do półfinału. Nie zabrakło w związku z tym indywidualnych wyróżnień, bo nasz rodak został między innymi MVP wiosennego splitu League of Legends European Championship.

Skoro już jesteśmy przy europejskiej scenie LoL-a, wspomnieć trzeba też o tych, których G2 Esports pokonywało na drodze do sukcesów. A i w tym miejscu znajdziemy polskie akcenty i to te naprawdę wyraźne. W obu tegorocznych finałach LEC Jankos wraz z kolegami odprawiali z kwitkiem Oskara "Selfmade'a" Boderka i jego Fnatic. W obu przypadkach było 3:0. Tak czy siak, pomarańczowo-czarni na mistrzostwa świata wybrali się jako drugi przedstawiciel Starego Kontynentu, a wrócili jako jedna z ośmiu najlepszych formacji globu. Na wieńczącej udany dla graczy znad Wisły sezon imprezie pojawili się także Kacper "Inspired" Słoma oraz Oskar "Vander" Bogdan, co sprawiło, że tegoroczne Worlds miały najliczniejszą polską delegację w historii. Chyba nieźle, co?

Wywóz Niemców

fot. AGO ROGUE

Zostajemy w tematyce League of Legends, bo to w 2020 roku ewidentnie był nasz esport narodowy. Sukcesów doświadczyliśmy nie tylko za sprawą pojedynczych graczy z Polski w zagranicznych zespołach – swoje zrobiły też piątki, w których była przewaga Polaków. Już po wiosennej edycji European Masters byliśmy w stanie ekstazy, gdy dwaj przedstawiciele Ultraligi zameldowali się w top 4 międzynarodowego turnieju. Do triumfu zabrakło wprawdzie sporo, bo K1ck Neosurf w finale zmagań poległo zdecydowanie, ale i tak do kraju wracało z tarczą. To znaczy, nie wracało, bo cała impreza odbyła się w internecie, no ale czasy są, jakie są. A właśnie, internet. Słyszeliście może o takim jednym dobrze zbudowanym mężczyźnie o nieprzeciętnej urodzie? Pewnego dnia wszyscy zapragnęli wyglądać jak on, ustawiając sobie jego podobiznę na avatarze. Ależ były dymy na Twitterku, oj tak, tak, byczku...

To był jednak tylko przedsmak letniej kampanii, która zakończyła się już bezwzględnym powodzeniem. AGO ROGUE powtórzyło wyczyn K1ck i zagrało w meczu o złoto, a w nim wywiozło Niemców i po trzech grach zakończyło cierpienie naszych zachodnich sąsiadów. I co z tego, że dziś z tamtego składu nie zostało już nic, skoro autorzy tego niebywałego sukcesu w najbliższych miesiącach będą podbijać europejskie salony i znów cieszyć polskich fanów LoL-a. Taki był przecież cel całego przedsięwzięcia, by wypromować tych, którzy na tę promocję niewątpliwe zasługiwali. Teraz pora na szukanie nowych talentów, by znów, w bliższej lub dalszej przyszłości, miał kto zawojować Europę i godnie reprezentować nas w pucharach.

CS-owi emigranci

fot. DreamHack/Stephanie Lindgren

2020 dla polskiego Counter-Strike'a upłynął pod znakiem emigrantów. Nowym trendem wśród czołowych graczy z polskim paszportem stał się wyjazd za granicę. Gdy przez krajowe podwórko znów przechodziła kolejna już szufla, ci zaradniejsi wyskoczyli z tego powtarzającego się non-stop obiegu i podjęli ryzyko, decydując się na grę dla zagranicznych marek. Patrząc, w jakim miejscu jest polska scena na koniec roku, nie sposób odnieść wrażenia, że takowe decyzje były jedynymi właściwymi dla tych, którzy mieli trochę więcej odwagi i ambicji. I tak właśnie, chociażby Paweł "dycha" Dycha zgarnął troszkę pieniążków za wygrane w ESEA Mountain Dew League, mistrzostwach Niemiec czy za dotarcie do play-offów europejskiej edycji ESL One Cologne. Część ze wspomnianych sukcesów była też dziełem Michała "Snatchiego" Rudzkiego, który z czasem powiększył polską kolonię w Sprout.

Nieco mniej bogata w sukcesy jest na razie przygoda Michała "MICHU" Müllera w Teamie Envy, ale to raczej nie tyle kwestia słabej dyspozycji naszego rodaka, ile kiepskiego wsparcia ze strony zespołowych partnerów. To ostatnie na pewno nie jest problemem Mateusza "mantuu" Wilczewskiego, bo ten z OG przeżywał już swój miesiąc miodowy. W listopadzie międzynarodowy skład awansował na najwyższą w swojej niedługiej historii pozycję w rankingu HLTV, plasując się na szóstym miejscu. Polak i jego partnerzy na przestrzeni roku kilkukrotnie meldowali się w finałach dużych imprez, a sezon 2020 zakończyli wicemistrzostwem podczas drugiego sezonu Flashpointa, zgarniając po 50 tysięcy dolarów na głowę.

Sezon bez The International jest jak serial z kiepskim finałem

fot. ESL/Helena Kristiansson

Zdarzyło wam się oglądać jakiś serial, który przez cały czas trzymał w napięciu, ale skończył się absolutnym rozczarowaniem? Tak trochę wyglądał tegoroczny sezon Doty 2, którego pierwszy raz od lat nie zwieńczyło The International. Brak najważniejszej imprezy w kalendarzu odcisnął spore piętno na całej scenie. Cały ekosystem, który miał i fanów, i przeciwników, legł w gruzach. W gruzach spod których wygrzebał się Michał "Nisha" Jankowski, z powodzeniem rywalizując w nietypowej atmosferze. Wszystko zaczęło się całkiem normalnie, bo Team Secret wygrał pierwszego w tym roku Majora. Jak się później okazało, jedynego. W kolejnych miesiącach cała zabawa przeniosła się do internetu i przebiegała przede wszystkim w podziale na konkretne regiony.

Sukcesy Polaka miały więc słodko-gorzki smak. Z jednej strony cieszyło, że on i partnerzy byli w dalszym ciągu sięgać po kolejne triumfy – a tych nie było wcale mało (dokładnie 8 wygranych turniejów) – ale nie rywalizowali w takim gronie, w jakim pewnie by chcieli. Do tego wszystko to straciło sens, gdy okazało się, że TI nie uda się w tym roku bezpiecznie przeprowadzić. Zwycięstwa, które w normalnych warunkach przybliżałby do uczestnictwa w mistrzowskim turnieju, stały się po części bezwartościowe. Niemniej jednak to właśnie Nisha z pul nagród zarobił ze wszystkich esportowców z Polski w tym roku najwięcej i niech ta wiadomość będzie pozytywnym zwieńczeniem tego akapitu.

Beneficjent przeprowadzki

fot. ESL/Adam Łakomy

Od razu, gdy tylko poznaliśmy pierwsze informacje o przygotowywanym przez Riot Games VALORANCIE, nowa produkcja stała się doskonałą odskocznią dla zmęczonych swoimi aktualnymi dyscyplinami graczy. W miarę upływu czasu coraz więcej nazwisk znanych fanom Counter-Strike'a, Overwatcha i pewnie kilku innych gier, przeprowadzało się na wydaną w 2020 roku strzelankę. Jak nietrudno się domyślić część z takowych ruchów nie zakończyła się powodzeniem, jednak były też takie, które okazały się strzałem w dziesiątkę. W tym drugim gronie wylądował Patryk "paTiTek" Fabrowski, który przygodę z CS:GO zakończył bardzo wcześnie i bez spektakularnych sukcesów na koncie. Jednak w VALORANCIE odnalazł się znakomicie, a jego usługami zainteresowało się samo G2 Esports.

Wejście do drużyny Polak miał faktycznie znakomite, bo G2 stało się postrachem całej sceny, raz po raz triumfując w mniej lub bardziej prestiżowych turniejach. Prawdziwą weryfikacją miał być pierwszy w pełni organizowany przez Riot cykl zawodów o nazwie First Strike. Europejska odsłona rywalizacji przyniosła jednak spore rozczarowanie dla kibiców G2, bo drużyna Fabrowskiego skończyła rywalizację na półfinale, będąc zdecydowanym faworytem do końcowego triumfu. Tak czy siak, Polaka ominęły roszady kadrowe, a już samo reprezentowanie tak znamienitej organizacji trzeba tu uznać za sukces. Może niedługo świat pozwoli paTiTkowi i kolegom wybrać się też na pierwszego wspólnego lana. To będzie ciekawe doświadczenie.


To oczywiście tylko pigułka najważniejszych wydarzeń dla polskiego esportu w 2020 roku. Nie zapominajmy o dobrych wynikach naszych reprezentantów także w pozostałych tytułach, czasem niecieszących się w Polsce ogromną popularnością. StarCraft II, Rainbow Six: Siege, Fortnite, Quake Champions i wiele innych – to gry, w których nasi rodacy pozostawili po sobie ślad. Wszystkim gratulujemy i dziękujemy, że dzięki Wam, mamy o czym pisać.