Tak naprawdę niewielu jest zawodników, których tak silnie kojarzono by z jedną organizacją. Mamy kwartet Szwedów z Ninjas in Pyjamas, mamy potężnych Duńczyków z Astralis, podobny związek z Fnatic mają lub mieli flusha, JW i KRIMZ. Kariery przez wiele lat naznaczone reprezentowaniem tylko jednych, konkretnych barw. Barw, które wychodzą daleko poza kwestię koloru noszonej koszulki, bo owa koszulka z uwagi na długie przywdziewanie stała się już czymś na wzór drugiej skóry. A skoro o tego typu graczach mowa, to nie można w tym wypadku nie wspomnieć o Chrisie de Jongu.

87 miesięcy. Ponad 7 lat. W esporcie to dosłownie wieczność, ale właśnie od tak dawna barw mousesports broni chrisJ. Sympatyczny Holender nigdy nie był żadną gwiazdą, a jego nazwisko nie znajdowało się na świeczniku, bo na niego trafiali inni. Ale to właśnie on przetrwał wszystkie wcześniejsze kadrowe rewolucje, które miały miejsce w szeregach mouz. Był niemalże nienaruszalny. Zdarzało się co prawda, że lądował na ławce rezerwowych, co w przeszłości miało miejsce dwukrotnie, ale jego pobyt tam nigdy nie trwał dłużej niż kilka tygodni. Potem Myszy ponownie wzywały de Jonga, by ten pomógł w potrzebie – a ten pomagał najlepiej, jak umiał. W trakcie owych siedmiu lat w zespole pełnił on już chyba każdą możliwą rolę. Był riflerem, snajperem, prowadzącym... Gdy tylko pojawiała się jakaś wyrwa, którą trzeba było zapełnić, to wiadomo było, kto się tym zajmie.

Ta wszechstronność niosła też za sobą pewne konsekwencje, bo, jak już nadmieniłem, chrisJ nigdy pewnego poziomu nie przebił. Oczywiście, miewał fantastyczne momenty, jak na ESL One Belo Horizonte 2018, gdzie jego świetna postawa dała mousesports wicemistrzostwo. Były to jednak tylko pojedyncze przebłyski – po części spowodowane zadaniami, jakie holenderski strzelec miał na mapie, a po części pewnymi brakami z jego strony. Brakami, które w minionym roku stały się aż nadto widoczne. Owy rok był bowiem dla mouz fatalny, przepełniony problemami natury kadrowej, ale też kłopotami z ustabilizowaniem formy na akceptowalnym poziomie. Swoją rękę do tego stanu rzeczy przyłożył też 30-latek, który grał znacznie słabiej niż zwykle, a przecież nikt żadnych fajerwerków się po nim nie spodziewał. Niemniej nie można pominąć faktu, że spośród szesnastu imprez, w których Myszy wzięły udział w sezonie 2020, Chris tylko dwie kończył z dodatnim ratingiem.

Stało się więc. Przed kilkoma dniami Holender znowu trafił na ławkę. "Nic nowego" – powie ktoś – "Zaraz pewnie znowu z niej wstanie". No właśnie prawdopodobnie nie, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie tylko się z owej ławki nie podniesie, ale że po ponad 7 latach definitywnie zamknie on rozdział swojej kariery pod nazwą mousesports. Rozdział niezwykle bogaty. Rozdział pełny słodkich chwil triumfu, ale także i niezwykle gorzkich momentów porażek. Rozdział, w którego trakcie De Jong pomógł ugruntować pozycję mouz jako czołowej formacji świata, po kilku chudych latach przywracając ją do ścisłego topu. – Powodzenia, Chris. Ten zespół bez ciebie nie będzie już taki sam – przyznał trener Astralis, zonic. – Oto gość, który był tutaj od moich pierwszych dni. Kocham cię i życzę ci wszystkiego najlepszego – żegnał byłego kolegę ze składu ropz. – Dziękuję ci za wszystko, Chris. Możliwość gry z tobą po tym, jak wcześniej przez wiele lat rywalizowaliśmy, była przyjemnością. Życzę ci wszystkiego dobrego w przyszłości – wtórował mu inny reprezentant Myszy, karrigan.

De Jong to jeden z tych zawodników, którzy braki w umiejętnościach nadrabiali niesamowitym sercem i samozaparciem. Którzy nie tyle otrzymali od opatrzności talent, jak s1mple czy ZywOoo,  tylko musieli sobie wszystko wywalczyć ciężką pracą. I doświadczony Holender to zrobił, dzięki czemu dziś bez wątpliwości możemy go określić prawdziwą legendą mousesports. I chociaż, jak zostało nadmienione, rozdział opatrzony metką "mouz" prawdopodobnie się dla niego kończy, to jednocześnie wraz z tym zaczyna się coś nowego. Chris bynajmniej nie kończy przecież kariery, a po raz pierwszy od blisko 90 miesięcy może szykować się na zupełnie nowe wyzwanie – podjęte już w barwach FPX.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn