ESL Pro League to rozgrywki, które na scenie Conter-Strike'a zadebiutowały ponad sześć lat temu i w tym czasie stały się ważnym elementem corocznego kalendarza zmagań. Ważnym i stale zmieniającym się, bo na przestrzeni wspomnianego okresu doszło do wielu modyfikacji listy regionów czy też formatu. Nie zmieniło się jednak jedno – Polacy nie mieli czego w EPL-u szukać.

Progi za wysokie nawet dla Virtus.pro

Inauguracyjna edycja rozgrywek wystartowała w maju 2015 roku i wówczas wspólnie odpowiadały za nią ESL oraz ESEA. Do rywalizacji przystąpiły wówczas czołowe formacje z Ameryki Północnej i Europy, które wcześniej otrzymały z rąk organizatorów bezpośrednie zaproszenia. Ostatecznie jednak najlepsi okazali się Szwedzi z Fnatic, którzy w lipcu sięgnęli po mistrzostwo pierwszego sezonu, a pięć miesięcy później powtórzyli swój wyczyn w sezonie drugim. Co ciekawe, dla brytyjskiej organizacji były jedyne tytuły zdobyte na światowych finałach EPL-a, bo w kolejnych latach zwyciężały już inne formacje. Niemniej nigdy nie doszło do żadnej dominacji i nawet Astralis w czasie, gdy uważane było za absolutnego niszczyciela, zdobyło "ledwie" dwa złote medale, ustępując miejsca innym. Niestety wśród owych innych nie tylko nie znalazła się żadna piątka z Polski – nie znalazł się w niej nawet żaden polski zawodnik.

Sześć długich lat. W tym czasie byliśmy przecież świadkami złotego okresu w historii Virtus.pro, gdy Filip "NEO" Kubski, Wiktor "TaZ" Wojtas, Jarosław "pashaBiceps" Jarząbkowski i spółka zaliczani byli do ścisłej światowej czołówki.  VP regularnie stawało wówczas na podiach najbardziej prestiżowych imprez i nierzadko przywoziło z nich najważniejsze laury, ale Pro Liga jakoś nigdy im nie leżała. Dość powiedzieć, że Virtusi ani razu nie awansowali na światowe finały rozgrywek i znacznie częściej niż o awansie musieli myśleć o utrzymaniu. Ba, raz zdarzyło się nawet, że z EPL-a spadli, ale wówczas pomogła im decyzja organizatorów i modyfikacji listy uczestników i przyznaniu dzikiej karty. Szczęście jednak nie trwało długo, bo ostatecznie po 5. sezonie polskie Virtus.pro na zawsze pożegnało się z najwyższą klasą rozgrywkową. Co prawda potem ekipa podejmowała jeszcze próby powrotu, ale te kończyły się co najwyżej na barażach. Z kolei o wyczynach x-komu AGO i Teamu Kinguin/devils.one/Aristocracy więcej mówić nie będziemy, bo w wypadku tych ekip najczęściej też kończyło się na walce o pozostanie w Pro Lidze.

Trzy polskie nadzieje

Tak więc gołym okiem widać, że ESL Pro League nie jest zbyt łaskawa dla zawodników z Polski. Nawet gdy Janusz "Snax" Pogorzelski grał w mousesports, a NEO w FaZe Clanie, żaden gracz spod biało-czerwonego sztandaru nie stanął na szczycie. Ba, żaden nie dostał się też do finału, bo nawet to były dla przedstawicieli naszego podwórka za wysokie progi. Czy podobnie będzie w trwającym właśnie 14. sezonie? Cóż, poza burtą rozgrywek już teraz znalazł się Michał "MICHU" Müller wraz ze swoim Evil Geniuses, ale na nim polskie akcenty się nie kończą. Wszak do fazy pucharowej awansowało ENCE Pawła "dychy" Dychy i Olka "hadesa" Miśkiewicza, a także OG Mateusza "mantuu" Wilczewskiego. Tak więc na placu boju pozostało trzech naszych rodaków, którzy mogą być pewni miejsca w czołowej dwunastce, ale którzy też z pewnością mają ambicje na o wiele więcej. Problem w tym, że na papierze szanse na owe "o wiele więcej" ma tylko mantuu.

Polski snajper wraz ze swoimi kolegami przeszedł przez fazę grupową niczym burza, wygrywając wszystkie pięć spotkań. Co więcej, sam Wilczewski był wyróżniającą się postacią i nie będzie przesadą stwierdzenie, że jest on jedną z największych gwiazd OG. W tej sytuacji 24-latka będzie faworytem niezależnie od tego, czy w ćwierćfinale zmierzy się z mousesports, czy też Ninjas in Pyjamas. Nie byłoby nawet zdziwieniem, gdyby dotarła ona aż do wielkiego finału – wszak ledwie trzy miesiące temu zajęła już drugie miejsce w prestiżowym Intel Extreme Masters Summer. Na papierze o wiele mniejsze szanse na sukces ma ENCE. Drużyna dychy i hadesa nie była w ogóle traktowana jako kandydat do awansu, ale niespodziewanie udało jej się wyprzedzić m.in. Astralis i Team Spirit. Teraz kolejną przeszkodą będzie forZe, a potem, jeżeli polski duet wygra, lider światowego rankingu, Natus Vincere. I cóż, to mówi samo za siebie.

Pora na przełom?

Niemniej nie można wykluczyć, że to właśnie obecna edycja ESL Pro League pomoże nam w końcu przełamać tę mało chlubną passę wpadek, porażek i upokorzeń. Co prawda na triumf w pełni polskiego składu nie mamy co liczyć, ale istnieje nadzieja, że chociaż nasi rodacy w międzynarodowych formacjach znajdą sposób na to, by odczarować EPL-a. Owa niełaska trwa przecież już zbyt długo i wypadałoby w końcu coś z nią z robić. Panowie, do dzieła!

Po więcej informacji na temat ESL Pro League Season 14 zapraszamy do naszej relacji, do której przejść można po naciśnięciu na poniższy baner.