Polska pochwalić się może niezwykle długimi tradycjami, jeżeli chodzi o Counter-Strike'a. To dla wielu gra legenda, od której zaczęła się ich przygoda z szeroko pojętym gamingiem, a także esportem. Dziś jednak nasz kraj w CS-ie znaczy... No niewiele znaczy. Może więc przyszła pora, by na polu pierwszoosobowych strzelanek poszukać nowego narodowego esportu?

Kiedyś byliśmy wielcy

Owe CS-owe tradycje sięgają okresu sprzed blisko dwudziestu lat, gdy ekipa znana później jako Złota Piątka odnosiła największe sukcesy. To wtedy ludzie zaczęli na poważnie kochać esport, a każdy chciał być jak NEO, TaZ czy LUq. Kafejki internetowe pełne były zapaleńców o ambicjach zdecydowanie przewyższających ich umiejętności. Ale też nikt na to nie patrzył, bo chodziło przecież o coś innego. O poczucie namiastki tej wielkości, jaka była udziałem polskich zawodników w Counter-Strike'u. Byliśmy przecież mocni, sam wspomniany NEO przez wielu uważany był za najlepszego zawodnika w historii. A potem, gdy przyszła era Global Offensive, nadal się emocjonowaliśmy, ale już wyczynami Virtus.pro. Mieliśmy zespół w ścisłej czołówce, były sukcesy. A jak są sukcesy, to jest zainteresowanie i zaangażowanie. Nic więc dziwnego, że te dwie ostatnie rzeczy sukcesywnie z roku na rok spadają. Coraz mniej też łudzimy się, że jeszcze będzie nam dane przeżywać emocje porównywalne do tych, które fundowali nam Virtusi czy wcześniej Golden Five.

Dziś jako kraj jesteśmy co najwyżej CS-owym przeciętniakiem. Owszem, co jakiś czas któryś skład przebije się w wyższe rejony rankingu HLTV, od czasu do czasu zdarzy się, że któraś z drużyn zagra nawet w ESL Pro League, ale... to tyle. Nasze oczekiwania od dawna maleją i jest to oczywiście słuszne, ponieważ trudno oczekiwać w miejscu, w którym jesteśmy obecnie, by nasi reprezentanci toczyli wyrównane boje o złote medale z Natus Vincere, Astralis czy też G2 Esports. Dziś jesteśmy w miejscu, gdy pojedynczy drobny sukces urasta do miana sukcesu ogromnego. Wszyscy czekamy na tę iskrę, która na nowo rozpali serca kibiców i da nadzieję na lepsze jutro. I tak od mniej więcej 2017 roku. Mamy tutaj do czynienia trochę z syndromem kibica piłkarskiego. Bo tak jak piłka nożna jest uważana w naszym kraju za narodowy sport, tak Counter-Strike'a można bez obaw nazwać narodowym esportem. I w obu wypadkach ta popularność jest efektem dawnych dokonań, a nie stanu obecnego. Stan obecny szczególnym optymizmem nie napawa.

Dziś możemy być wielcy

Powtórzę więc – może to czas, by znaleźć nowy esport narodowy na rynku FPS-ów? Potencjalna propozycja w tej kwestii dosłownie leży na ulicy i wystarczy tylko podejść, schylić się i ją podnieść. Bo kiedy po raz ostatni polscy gracze CS-a dotarli do ćwierćfinału prestiżowego w skali świata turnieju, a my i tak mogliśmy mówić o poczuciu niedosytu? Ano dawno, cholernie dawno. A tymczasem w VALORANCIE taka sytuacja miała miejsce przed chwilą, gdy starxo, zeek i ich koledzy z Acend odpadali z VCT Masters Berlin 2021 po zaciętym meczu z 100 Thieves. Było nieźle, awans na mistrzostwa świata udało się wywalczyć, ale ostatecznie... Kurczę, no człowiek chciałby czegoś więcej. Przede wszystkim człowiek miał podstawy, by liczyć na coś więcej, gdyż dziś Acend to zdecydowanie europejski top, który w grudniu będzie jechać na VALORANT Champions 2021 jako potencjalny kandydat do medalu.

I ten potencjalny medal może mieć tutaj kluczowe znaczenie, bo my po prostu lubimy sukcesy. Nie ma co się czarować – gdyby nie Złota Piątka w CS-ie czy też Team ROCCAT w League of Legends, to i te dwa tytuły mogłyby nie zbudować takiego fanbase'u, jakim mogą pochwalić się obecnie. Tak więc to często sukcesy zasiewają to ziarno, które z czasem kiełkuje. Oczywiście najlepiej, gdy owe osiągnięcia są udziałem w pełni polskich ekip, ale też esport pod tym względem zmienił się. W wielu grach odchodzi się od sztywnego trzymania się narodowej jednolitości, która pod wieloma względami ogranicza. A ograniczenia są słabe. Tak więc i my nie musimy ograniczać się wyłącznie do Counter-Strike'a, możemy poszukać dalej, zwłaszcza gdy istnieje tytuł, w którym nasi rodacy faktycznie coś znaczą. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – bynajmniej nie chodzi tutaj o to, by całkowicie olać CS-a i udać, że może i było fajnie, ale dziś #nikogo.

Może to pora dać szansę?

Bardziej mam tutaj na myśli choćby próbę, by przychylniej spojrzeć na dziecko Riot Games. Odrzucić infantylną dla niektórych stylistykę i przyjrzeć się temu, co znajduje się głębiej. Taktycznym możliwościom, pewnemu przyjemnemu chaosowi, dynamice, które połączone zostały z wieloma rzeczami, za które pokochaliśmy Countera. VALORANTA nie trzeba odrzucać z góry, można dać mu szansę. Tym bardziej że istnieje możliwość, iż za chwilę będziemy mieć np. medalistów świata w tej esportowej dyscyplinie. A to będzie idealny moment, by się w VALORANCIE zakochać tak, jak kiedyś Złota Piątka rozkochała nas w legendarnym Counter-Strike'u.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn