Premiera ostatniej części Arcane miała miejsce w sobotę o godzinie 9. Kolejne trzy odcinki miały zwieńczyć pierwszy sezon i odpowiedzieć na kilka bardzo istotnych pytań, które zadane zostały w poprzednich epizodach. Jak to jednak w serialach bywa, rozwiązaniom towarzyszyły kolejne problemy i przyciągały widza do ekranu coraz bardziej. Koniec animacji wcale nie był jednak dwuznaczny. Co prawda zostawił nas w pozycji zdziwionego Pikachu i sprawił, że od razu pożałowaliśmy, że nie ma odcinka z numerem dziesięć, ale pozostawił też nieodparte wrażenie, że to dopiero początek. I faktycznie, niedługo po premierze Riot ogłosił, że już zabrał się za produkcję drugiego sezonu.
I bardzo dobrze. Akt trzeci był świetny, ale zostawił nas z niemałym niedosytem. Niektóre wątki wydawały się pozostawione same sobie, będąc dopiero w połowie prawdziwego rozwoju akcji. Tak jest poniekąd z Viktorem czy też Heimerdingerem, gdzie na próżno możemy szukać odpowiedzi na ich sytuację. Twórcy jednak uspokajają. A robią to w niezwykle efektownym stylu w ostatniej scenie. To nie koniec. To nawet nie początek. Pierwsze trzy akty były dopiero pierwszym rozdziałem tego dramatu. To cieszy, ale też pozostawia w moim sercu niebywały niepokój. Po pierwsze, nienawidzę, kiedy wodzi się mnie za nos przed ekran, ale w gruncie rzeczy rozumiem ten zabieg i szanuję za sposób, w jaki Riot to zrobił. Drugim powodem mojego lęku jest niezwykle wysoki poziom tego serialu. Twórcy wykonali fantastyczną robotę i naprawdę trudno będzie to utrzymać w kolejnym sezonie po kilku latach przerwy.
Skomplikowany świat Arcane
Po dziewięciu odcinkach można powiedzieć śmiało: ten serial to coś więcej, aniżeli tylko świetna animacja i angażujące sceny walki. Te dwa aspekty z pewnością przyciągają publikę i ogląda się je, siedząc na krawędzi fotela. Nikt chyba temu nie zaprzeczy i wszyscy są zgodni, że co do warstwy technicznej nie można się przyczepić. Nawet dla osób niezwiązanych w żaden sposób z League of Legends będzie to prawdziwa uczta dla oczu. Jednak za tą piękną fasadą kryje się coś więcej i to właśnie ta ukryta warstwa oparta na lore gry sprawiała mi najwięcej przyjemności podczas seansu.
Fabuła Arcane to nie tylko historia Vi i Jinx, czy też nie tylko naukowe podboje Jayce'a i Viktora. Dostajemy o wiele więcej. Niemalże każda postać w serialu ma swoje motywy, które są tak naprawdę wyłożone na tacy. Czarny charakter w postaci Silco nie jest po prostu zły. Nie jest złoczyńcą z samej potrzeby istnienia takiego w animacji. Na przestrzeni dziewięciu odcinków dowiadujemy się, co nim kieruje i widzimy jego ludzką stronę. To prawda, jest okrutny i często posuwa się do niezwykle nikczemnych czynów, które naszej aprobaty nie zyskują. Trójwymiarowość tej postaci polega jednak nie tylko na flashbackach, ale też samej relacji z Jinx, na której nam akurat zależy. A zależy nam nie z tego powodu, że jest częścią gry, tylko dlatego, że w głowie cały czas mamy obraz małej, pozostawionej na pastwę losu dziewczynki. Dziecka, które naprawdę chciało dobrze, ale czyny jej miały tragiczne skutki. Czy któraś z tych postaci jest moralnie po stronie dobra? A skąd. Czy pomimo tego pałamy do nich sympatią? Na to odpowiedzcie sobie sami.
Polityka w Piltover rządzi się własnymi prawami
W drugim akcie mieliśmy okazję zobaczyć, jak makiawelizm Jayce'a prowadzi go na mroczniejszą stronę sprawowania władzy. Do wszystkiego doszedł sam z pomocą Viktora i z pewnością do tego momentu dało się go lubić. Machlojki z radnymi pokazały nam jednak, jak władza potrafi skorumpować idealistyczną jednostkę i zmienić ją w prawdziwego polityka z krwi i kości. Akt trzeci odsłania przed nami kolejną warstwę tej postaci i stawia ją w jeszcze bardziej okrutnym świetle. Nadal widzimy dobre intencje młodego wynalazcy, jednak tym razem są one skonfrontowane z niezwykle ciężkimi wyborami. Wyborami, których sami nie chcielibyśmy podejmować. Arcane odsuwa nas w pewnym momencie od Jayce'a zasiadającego w radzie i w jednej ze scen pokazuje mu, jakie konsekwencje mają jego działania. Tym bardziej możemy docenić Vandera, który choć wciągnięty w szemrane układy zawsze kierował się dobrem ogółu.
Druga strona tej historii ma już bardziej dotkliwe oblicze. Viktor, który pozostaje w cieniu swojego kompana, nie odpowiada za tylko za swoje życie. A to jest w niebezpieczeństwie. Posuwa się więc do radykalnych środków, nieustannie granicząc pomiędzy śmiercią i życiem. To nieustannie skłania nas do pytania o to, co bylibyśmy w stanie poświęcić, by uratować samych siebie. W przypadku postaci, którą poznaliśmy już bardzo dobrze, refleksja ta jest zaledwie hipotetyczna. Chcemy, żeby mu się powiodło i czekamy na moment, kiedy zobaczymy Viktora w nowej formie. Twórcy jednak biorą nas za rękę i prowadzą na spacer po ogromnie bolesnej i samotnej ścieżce, jaką musiał przejść, by stać się znanym nam z LoL-a bohaterem.
Riot zostawił nas w najgorszym możliwym momencie
Koniec serialu, jak już wspomniałem, nie pozostawia złudzeń: drugi sezon nadejdzie i będzie kontynuacją wydarzeń z pierwszej edycji. Pokój pomiędzy Piltover i Zaun wisi na włosku. Tutaj też po raz pierwszy słyszymy o powstaniu Zaun i jego niepodległości. Widzimy kulisy politycznych waśni pomiędzy dwoma miastami, które w Arcane nadal są (poniekąd) jednością. To z pewnością się zmieni w następnej odsłonie animacji i zostało wielkim cliffhangerem, który od początku wisiał w powietrzu.
Nie ma słów na to, co Riot Games podarowało nam wraz z produkcją tego serialu. Mówiąc "nam" mam na myśli przede wszystkim graczy LoL-a. To hołd nie tylko dla wieloletnich fanów gry, ale także dla postaci w nich występujących. Gdybym miał wystawić ocenę, dałbym Arcane 9/10. To jedno brakujące oczko będzie idealnym symbolem niedosytu, z jakim animacja mnie pozostawiła. Nie mówię tu o negatywnej pustce, ale tej wywołanej z braku większej liczby odcinków. Czuję, że moglibyśmy dostać trochę więcej, biorąc pod uwagę liczbę wątków, które się przewinęły. W konsekwencji mieliśmy spójny obraz całego świata i poczucie, że to my jesteśmy w centrum wydarzeń. Minus jest jednak taki, że seans mijał niezwykle szybko. Teraz, zgodnie z zapowiedziami Riotu, będziemy czekać od roku do sześciu lat na następną ucztę.