Dziś polscy reprezentanci ENCE to już nie tylko Paweł "dycha" Dycha i Olek "hades" Miśkiewicz. Od kilku tygodni z fińską organizacją współpracuje również Maksymilian "Trochu" Trocha, który dla wielu może być osobą raczej anonimową. A przecież w przeszłości miał on okazję regularnie grywać z rozpoznawalnymi na scenie zawodnikami, biorąc przy okazji udział w znaczących w skali graju ligach. Tak więc nowa posada była idealną okazją, by 25-latek opowiedział na swój temat trochę więcej. O tym, jak z Mateuszem "PAGO" Pągowskim trafił do brytyjskiego składu, by potem ani razu w nim nie wystąpić. O tym, jak on i jego koledzy z Dr Pepper Teamu mierzyli się z klątwą zamkniętych eliminacji do ESL Mistrzostw Polski. O tym, jak to się stało, że zamienił fotel gracza na stanowisko trenera. A także o angażu w ENCE i roli, jaką odegrał w nim dycha. Zapraszamy do lektury!


Maciej Petryszyn: Przed naszą rozmową przeglądałem trochę twoje sociale, by nieco się o tobie dowiedzieć i moją uwagę zwróciła twoja karnacja. Sam zresztą żartobliwie mówiłeś o sobie „Pakistańczyk” czy „Meksykanin”. To kwestia twoich korzeni?

Maksymilian "Trochu" Trocha: Tak, mój ojciec pochodzi z Pakistanu, stąd wygląd nietypowego Polaka.

Ale mimo to nazwisko masz polskie.

Tak i imię również mam polskie, bo nigdy nie miałem nic wspólnego z Pakistanem. Jedyne co, to więzy krwi z ojcem, ale to jedyna rzecz.

Na polskiej scenie CS-a obecny jesteś już od wielu lat. Najstarsze wzmianki, jakie udało mi się o tobie znaleźć, pochodzą z 2016 roku. A mimo to jesteś mało rozpoznawalną osobą, jeżeli chodzi o nasz rodzimy esport.

Pewnie składa się na to kilka czynników. Jedna kwestia to wszystkie ligi indywidualne, czyli np. PPL czy PGS, w których pokazało się wielu ludzi i właśnie dzięki tym ligom o nich usłyszano. Ja nigdy nie brałem w tym udziału, bo mnie to nie kręciło. Myślę, że to jeden z powodów. Kolejny to na pewno poziom rozgrywek, w których brałem udział. Z Dr Pepperem i innymi drużynami grywaliśmy w zamkniętych eliminacjach do ESL Mistrzostw Polski czy dywizji profesjonalnej Polskiej Ligi Esportowej, ale nigdy nic wyżej. To też w znaczący sposób wpływa na rozpoznawalność. Dostanie się do ESL MP czy gra w wyższej dywizji PLE wiele zmieniają, chociażby z uwagi na obecność na regularnych streamach i w newsach. Tak więc ja nigdy nie przebiłem się ani pod względem poziomu gry, ani też wizerunku.

Jak mówię, pierwsze wzmianki na twój temat pochodzą z 2016 roku. Ten moment to był właśnie początek twojej konkretniejszej kariery w CS-ie, czy też było już coś wcześniej?

W Counter-Strike’a: GO gram praktycznie od początku jego istnienia, gdzieś od 2013 czy 2014 roku. A co do kariery esportowej to pierwszy kontrakt podpisałem z Teamem Infused. Była to drużyna, do której dostałem się, można powiedzieć, gościnnie na okres kilku miesięcy dzięki graniu w Gfinity, serii turniejów, które teraz już nie istnieją. Profesjonalne zespoły brały wtedy udział w zawodowych rozgrywkach w Anglii, Gfinity Elite Series, i musiały wybrać spośród czołówki leaderboarda Gfinity ludzi, którzy będą u nich rezerwowymi na czas trwania tego turnieju. Wtedy dostało się tam sporo Polaków, w tym m.in. saju i PAGO, którzy zostali wzięci do różnych organizacji. I ja właśnie z PAGO trafiłem do Infused i to był mój pierwszy kontrakt z profesjonalną organizacją. Myślę, że można to uznać za pierwszą styczność z faktycznie wyższym poziomem rozgrywek aniżeli amatorka.

Jeżeli jednak chodzi stricte o granie na wysokim poziomie to… Musimy się w ogóle zastanowić, jaka jest definicja bycia profesjonalistą. Dla mnie oznacza to zarabianie na życie. Tak definiowałbym profesjonalnego gracza. A ja nigdy nie doszedłem do takiego poziomu. Zaczęło się od Infused, a potem były też inne drużyny typu Piast Gliwice, Solaris czy wreszcie Dr Pepper.

W 2016 roku była też drużyna o nazwie Team Replay.

To nie była żadna organizacja, tylko po prostu stworzony wcześniej skład, do którego trafiłem dość przypadkowo. Znajomy wspomniał mi wtedy, że pewna drużyna szuka zawodnika na lana. Chodziło bodajże o Płońsk E-Sport Challenge. W ciągu kilku dni dogadaliśmy się i ostatecznie z nimi tam pojechałem. Tak zacząłem grać w Teamie Replay, który był po prostu sklejką kolegów.

Ale z tego, co kojarzę, to trochę tam pograłeś.

Tak, przez jakiś czas. Kiepsko idzie mi wyznaczanie konkretnych ram czasowych, bo to było już parę lat temu, ale faktycznie byłem tam przez kilka miesięcy.

Ciekawi mnie fakt, że już w tych wcześniejszych latach, chociaż sam nie byłeś rozpoznawalny, to dość regularnie grywałeś na streamach z takimi osobami, jak snatchie, TOAO, saju czy easy, czyli osobami na naszej scenie dobrze kojarzonymi.

Tam znalazłem się w dużej mierze dzięki temu, że brałem udział w projekcie INETKOX. Chodzi o pierwszy projekt, po którym wyłoniona została drużyna w składzie fuk, TOAO, fullspeed, ovvy i Markoś. Dzięki projektowi poznałem się trochę z sajem oraz easym i czasami grywałem z nimi np. FACEITY czy jakieś pomniejsze turnieje. W efekcie miałem styczność z bardziej rozpoznawalnymi na scenie ludźmi.

Ale nie przełożyło się to na żadne propozycje jeżeli chodzi np. o wspólne sklejenie czegoś poważniejszego?

Nie. Jeżeli kiedykolwiek zdarzyło mi się grać z kimś z drużyny INETKOX, to zawsze było to typowe granie na streamach. Wtedy nie znałem się z nimi zbyt dobrze – moja znajomość ograniczała się po prostu do tego, że braliśmy razem z nimi, sajem czy easym udział w jakichś spotkaniach.

Wspomniałeś też o Teamie Infused. Opowiedz o tym, bo wydaje mi się, że to ciekawa historia.

Z tego, co pamiętam, to był to skład w pełni angielski. W 2017 roku ja i PAGO zostaliśmy przez nich wzięci na czas trwania turnieju. To były jakieś 3 miesiące albo 6 miesięcy – nie jestem już pewny. Tak naprawdę jednak nie rozegraliśmy tam żadnego meczu. Mieliśmy po prostu kontrakty na to, by być zmiennikami, a wiadomo, że te drużyny brały wtedy udział w ważnych dla siebie rozgrywkach. Zależało im na wygranej, bo to był dość profesjonalny i duży turniej. Dlatego też nie dawali zbytnio szans nowowziętym zmiennikom, żeby dla zabawy zagrali sobie na scenie. Tak więc pojechaliśmy z PAGO do Londynu na opłacony media day, poznaliśmy tam trochę ludzi z Teamu Infused, mieliśmy okazję być na seminarium o mediach społecznościowych itp., więc było w porządku. Ale to nie było tak naprawdę nic związanego z esportem. Bardziej taka wycieczka, chwyt marketingowy.

Czyli rozumiem, że żadnych wspólnych treningów z Brytyjczykami czy coś takiego razem z Mateuszem nie mieliście?

Nie. Bodajże pojawiły się tylko rozmowy na temat tego, by PAGO streamował treningi drużyny w związku z tym, że był przecież streamerem. Ale ostatecznie do niczego takiego nie doszło.

Ty z kolei w międzyczasie dołączyłeś do polskiego składu, z którym w 2017 roku trafiłeś do Solaris, brytyjskiej organizacji. Jak to się w ogóle stało, że formacja z Wysp Brytyjskich zaangażowała mało znany skład z Polski, który nie miał żadnych sukcesów?

Ja nie miałem nic wspólnego z dołączeniem do tej organizacji, więc aż tak dobrze nie orientuję się w tym temacie. Wiem jednak, że chwilę przed nami był tam inny polski skład, który występował w ESL Mistrzostwach Polski i grał tam m.in. Morfan. Jakiś kontakt pomiędzy Solaris a polską sceną więc był. I chyba to wyszło tak, że któryś z członków naszej drużyny po prostu skontaktował się z organizacją bezpośrednio i zapytał, czy chcieliby w nas zainwestować. Więcej niestety nie wiem. Niemniej same rozmowy poszły dość szybko – był szybki kontakt i szybki kontrakt.

Ten kontrakt, jak na standardy, które wtedy prezentowaliście, musiał być zadowalający.

Nawet nie pamiętam, jakie były warunki tego kontraktu. Jednak biorąc pod uwagę nasz poziom, który był znikomy, bo nie braliśmy udziału w żadnych znaczących rozgrywkach, nawet tych krajowych, to na pewno był w porządku. Można powiedzieć, że dostawaliśmy wtedy takie kieszonkowe.

Ale jednak mieliście udaną kampanię w Pucharze Polski Cybersport. Byliście jeden mecz od awansu na lana w Katowicach.

To był dla nas największy sukces w tamtym składzie. Nigdzie dalej już nie doszliśmy.

Wygrane z ówczesnymi przedstawicielami krajowej czołówki, Izako Boars czy PRIDE, musiały jednak wzmóc wasze apetyty i przed decydującym meczem z Kinguin, i w kwestii tego, co po PPC.

Na pewno. Zresztą w tym meczu nie zostaliśmy nawet totalnie zmieszani z błotem. Ale jednak różnica klas pomiędzy nami a Kinguin była widoczna i na tym skończyła się nasza przygoda. A co do apetytów już po turnieju, to trudno mi się wypowiedzieć. Nie mieliśmy w tym składzie zbyt wielki ambicji, więc wydaje mi się, że to nie była drużyna, która mogła walczyć o miejsce w polskiej czołówce.

Czyli już po Pucharze Polski, gdy otarliście się o lana, nie było żadnego „buffa motywacyjnego”? Myśli, że „pokonaliśmy Izako, graliśmy z Kinguin jak równy równym, wiec może ma to sens”?

To było już parę lat temu, więc trochę zacierają mi się wspomnienia związane z emocjami towarzyszącymi tamtemu meczowi. Ale z tego co pamiętam, to wydaje mi się, że niewiele zmienił on w naszym podejściu.

Ostatecznie więc odszedłeś z Solaris.

Tak, odszedłem jako pierwszy. Puchar Polski graliśmy w lutym 2018, a mnie już w marcu w Solaris nie było.

To była kwestia tego braku ambicji, o którym wspomniałeś?

Nie, wtedy powód był stricte osobisty. Mianowicie wiązało się to z moją edukacją i bardzo prawdopodobnym wyjazdem za granicę do pracy, który ograniczyłby mi możliwość gry. Było to na tyle prawdopodobne, że musiałem zrezygnować z miejsca w drużynie, bo nie mogłem przedłużyć swojego kontraktu. Jak się później okazało, mój wyjazd nie doszedł do skutku i w teorii mógłbym dalej grać w Solaris, ale wtedy skład był już zmieniony. To nie było też tak, że o tym, iż nigdzie nie jadę, dowiedziałem się z dnia na dzień. To wyjaśniło się dopiero po pewnym czasie. Mniej więcej po miesiącu czy dwóch okazało się, że sytuacja mojego zamieszkania nie zmieni się. Ale wtedy było już po ptakach.

Dokąd miałeś wtedy wyjechać?

Do Anglii. Ten wyjazd był związany z propozycją zawodową, która ostatecznie została jednak wycofana.

Jak to w ogóle wyglądało w tamtych czasach? Łączyłeś granie z normalną pracą zarobkową w jakimś klasycznym zawodzie?

Można powiedzieć, że już od siedmiu lat pracuję na pół etatu. Ale ta branża nie ma nic wspólnego z gamingiem, to kompletnie inny kierunek.

Teraz gdy trafiłeś do ENCE, nadal tam pracujesz?

Zmniejszyłem mój wkład w tej drugiej pracy, ale nadal trochę ją wykonuję, bo to firma z mojej rodziny. Można zresztą powiedzieć, że obecnie bardziej tam pomagam aniżeli robię to zarobkowo. Tym bardziej że w związku z obowiązkami, jakie dochodzą mi teraz w ENCE, muszę lepiej operować moim czasem, moją dostępnością, także poza esportem pracuję trochę mniej.

Ten wasz run w Solaris podczas Pucharu Polski Cybersport wpłynął jakoś na to, że po odejściu z zespołu pojawiły się jakieś oferty? W końcu zdążyłeś się już jakoś pokazać.

Nie, żadnych ofert. Krótka odpowiedź (śmiech).

Ale w końcu trafiłeś do Piasta Gliwice.

Kurczę, kiedy ja grałem w Piaście… Już nie pamiętam dokładnie, ale, tak czy inaczej, nie miało to raczej nic wspólnego z tamtym występem w PPC. Byłem po prostu trochę rozpoznawalny na scenie semi pro, niektórzy półprofesjonalni gracze kojarzyli mój pseudonim i ostatecznie ktoś się zgłosił z pytaniem, czy nie chcę wziąć udział w testach. Bardzo szybko dostałem się więc do składu.

Niemniej ta przygoda nie trwała szczególnie długo, bo skład się rozpadł.

Zgadza się, chociaż byłem tam chyba z pół roku. To nie było tak, że poszedłem do Piasta, minął tydzień i było po zespole. Kilka miesięcy na pewno tam spędziłem.

A następny, już w 2019 roku, był Dr Pepper Team. Kto się wtedy z tobą skontaktował, by cię tam ściągnąć?

Wydaje mi się, że napisał do mnie misioREX, który był wtedy snajperem i kapitanem drużyny Pepper. Tak, sądzę, że to właśnie on skontaktował się ze mną jako pierwszy.

Miałeś okazję z nim wcześniej grać i dlatego cię kojarzył?

Nie, po prostu napisał do mnie i zapytał, czy nie chciałbym zostać przetestowany w Dr Pepperze. Wcześniej się nie znaliśmy. Prawdopodobnie kojarzył mnie właśnie z półprofesjonalnej sceny. Sądzę, że nie opierał się na niczyjej opinii, tylko sam miał swoje zdanie i zdecydował, że będą chcieli mnie sprawdzić.

Pewnie nie spodziewałeś się wtedy, że Dr Pepper to będą kolejne dwa lata twojej przygody z Counter-Strikiem. Ostatecznie byłeś tam bardzo długo.

Na pewno nie miałem w tamtym momencie żadnych dalekosiężnych planów. Po prostu chciałem móc znowu pograć drużynowo i dostałem propozycję testów, które przebiegły pozytywnie, dzięki czemu dołączyłem do drużyny. Wtedy nie myślałem jeszcze za bardzo o przyszłości. To wyszło tak naturalnie. Różne składy przewijały się przez Dr Peppera, ale ja ostatecznie byłem tam kilka lat.

Jak to wyglądało, jeżeli chodzi o kwestię waszej współpracy? Sama marka była wtedy świeża jeżeli chodzi o scenę esportową, jak więc wypadała ona w porównaniu do twoich poprzednich organizacji, np. Infused czy Solaris?

Kiedy dołączyłem do Dr Peppera, to ta organizacja… Chociaż może lepszym określeniem będzie projekt. Tak więc ten projekt trwał już mniej więcej rok, a może trochę mniej, nie jestem pewny. Ale już od ładnych kilku miesięcy to wszystko działało. Wcześniej wyłonili oni graczy w chyba podobny sposób, jak zrobiło to INETKOX, a wszystkim zarządzał Adam „destru” Gil. Tak więc ich skład został wybrany, a po pewnym czasie nastąpiły zmiany i wtedy też zaproszono mnie na testy.

W tamtym czasie był to po prostu projekt wspierający młodych graczy, wspierający esport, a nie organizacja esportowa. Celem było promowanie i pomaganie w rozwoju młodszym czy też mniej rozpoznawalnym zawodnikom. A taki przynajmniej był zamysł tego oryginalnego projektu. Już po moim przyjściu jeszcze przez jakiś czas tak to wyglądało, ale po kilku miesiącach wszystko zaczęło iść w kierunku takiej prawdziwej organizacji esportowej. W porównaniu do takiego Solaris, chociaż z początku trudno było mówić o Pepperze w kontekście organizacji, to na pewno lepsze były warunki i ogólna komunikacja z szefostwem. Wszystko fajnie działało, mieliśmy menadżera, którym był destru, mieliśmy też stały kontakt z władzami. Na pewno jak na nasz poziom było to bardzo profesjonalne podejście.

fot. fb.com/trochuCS

Można powiedzieć, że z bliska miałeś okazję śledzić tę profesjonalizację w Dr Pepperze.

Myślę, że można tak powiedzieć. Oczywiście nie jest to np. poziom Astralis. Ale wydaje mi się, że na takim poziomie półprofesjonalnym to podejście organizacji jest jak najbardziej fajne – zdrowie i profesjonalne.

Tak więc trafiłeś do Dr Peppera i trochę tam grałeś. Ale można powiedzieć, że zawisła nad wami pewna klątwa – sam zresztą tak mówiłeś. Chodzi oczywiście o ESL Mistrzostwa Polski i zamknięte eliminacje. To coś, co kładzie się cieniem na twój pobyt w organizacji, bo w tych kwalifikacjach graliście kilkukrotnie i za każdym razem czegoś wam brakowało, przez co awansu nie było.

Nie jestem nawet pewny, w ilu łącznie zamkniętych eliminacjach do ESL Mistrzostw Polski brałem udziałem, ale na pewno było to ładnych kilka turniejów. Myślę, że w okolicach pięciu czy sześciu. I ani razu nie udało mi się w żadnej wersji składu Pepper awansować. Myślę, że klątwa to dobre określenie tego, co się działo, bo nasze wyniki były różne. Czasami odpadaliśmy bardzo szybko, czasami udało się być praktycznie o mecz czy dwa od celu, otrzeć się o te mistrzostwa. Ale zawsze trochę brakowało. Nie uważam jednak, by faktycznie miało to coś wspólnego z tą żartobliwą klątwą czy też jakąś dodatkową presją na zasadzie „ojej, teraz musi się udać, bo nigdy wcześniej się nie udało”. Wydaje mi się, że w każdych eliminacjach byliśmy zwyczajnie za słabi.

Naprawdę nie było z tyłu głowy myśli przy np. czwartym razie „kurczę, tyle razy już próbowałem i nie wyszło, więc pewnie znowu nie wyjdzie”?

Zdecydowanie nie. Nigdy nie przejmowałem się moim wielokrotnym brakiem sukcesu w tym turnieju. Zawsze podchodziłem do tego tak, jak do każdych innych rozgrywek i nie zwracałem na to uwagi. Te powiedzonka à propos klątwy itp. to takie typowe moje żarty na streamach czy w mediach społecznościowych. To było czysto prześmiewcze, humorystyczne i nie miało nic wspólnego z tym, że przejmowałem się, że „o Jezu, znowu lipa”. Nie było żadnego „psycha sitting”.

Jasne, aczkolwiek musiało to być trochę przykre, gdy patrzyło się na ostatnie sezony. Tam przecież grały ekipy, z całym szacunkiem dla nich, które robiły bilans 0-14 czy coś w ten deseń i na papierze nie wydawały się słabsze od was. A jednak to one w tym ESL MP, w przeciwieństwie do was, były.

Zgadza się. Kilka razy dostały się tam ekipy, które teoretycznie i praktycznie też były słabsze od Dr Peppera. Wynikało to np. z trochę łatwiejszej drabinki czy innych tego typu rzeczy. Ale oni się dostali, a my nie. Oczywiście fajnie byłoby ich zastąpić i zagrać zamiast nich, bo w teorii, pomijając już moją personalną opinię i skupiając się na rankingu Cybersportu, byliśmy lepsi od nich. Nie ma jednak co zwalać winy na drabinkę czy jakiś pech, bo jednak okazji, by awansować, było dużo. Można więc powiedzieć, że innym się jeden czy drugi raz poszczęściło, ale i my tych szans mieliśmy na tyle dużo, że nawet bez szczęścia powinniśmy awansować. Nie było więc żadnej goryczy czy żalu, że teoretycznie słabsze ekipy dostawały się do ESL MP, bo wiedzieliśmy, że sami jesteśmy sobie winni.

Z drugiej strony twój największy sukces w Dr Pepperze, czy też może jeden z największych, to triumf w konkurencyjnych rozgrywkach, w Polskiej Lidze Esportowej i jej dywizji profesjonalnej.

Wygraliśmy któryś z sezonów, ale według mnie był to drugi nasz największy sukces. Największym osiągnięciem jakiegokolwiek składu Dr Pepper było drugie miejsce w międzynarodowej lidze ESNL. Brały tam udział całkiem niezłe drużyny, m.in. LowLandLions, mistrzowie Beneluksu, czy the Dice, mistrzowie Francji. Po trudnym starcie w grupie udało nam się, nie oddając w play-offach ani jednej mapy, dotrzeć do finału, który był na HLTV. Nie wiem, czy nie był to jedyny występ Dr Pepper na HLTV od momentu, gdy ja dołączyłem. Tak więc właśnie to uznałbym za największy sukces.

Nie zmienia to jednak faktu, że niezależnie od tego, w jakim składzie graliście, bo tych zmian w trakcie twojego pobytu było sporo, to można było odnieść wrażenie, że nie przeskoczycie pewnego poziomu. Że Dr Pepper dotarł do sufitu i już go nie przebije.

Zgadzam się. Wydaje mi się jednak, że to nie było tak, że nad organizacją znajdował się jakiś sufit. To bardziej wynikało z ludzi, którzy grali w zespole. Największy wpływ na pewno miał brak stabilności. Pierwszy skład, w którym byłem, utrzymał się przez dość długi czas, ale tam faktycznie było czuć pewien sufit. Nie wiem, czy to był brak umiejętności, czy brak doświadczenia, ale w tamtym zespole faktycznie można było odnieść wrażenie, że teraz będzie już trudno. Że czeka nas bardzo dużo pracy i nie wiadomo, czy w ogóle uda się przebić na wyższy poziom. W pewnym momencie byliśmy jednak na bodajże siódmym miejscu w rankingu Cybersport, więc od początku istnienia składu udało nam się całkiem sporo awansować.

No i wtedy zaczęły się kłopoty. Mieliśmy problem podczas spotkań z wyżej notowanymi od nas rywalami. Takie drużyny, jak Izako Boars czy PACT, które znajdowały się w rankingu wyżej od nas, były po prostu poza naszym zasięgiem. Tak więc przyszły zmiany, ale aż do dnia dzisiejszego nie udało się znaleźć tej stabilności. Za każdym razem po krótkim czasie następowały kolejne roszady i nie było za bardzo szans, by podjąć jakieś długoterminowe plany, jakieś treningi, przygotowania, bo to wszystko trwało po prostu za krótko.

Z czego wynikała aż tak duża rotacja? Mieliście pecha do zawodników czy może coś wewnętrznie u was nie grało?

Jednego powodu na pewno tutaj nie ma, bo ilu ludzi się zmieniało, tyle było powodów. A te były bardzo różne, np. brak czasu na grę związany z rodziną czy problemami osobistymi, związanymi z pracą, ogólna sytuacja osobista, oferty z innych drużyn czy po prostu chęć zmiany zespołu, testy w innych składach. Myślę jednak, że trochę pecha też tutaj było. Trudno nam było znaleźć stabilny skład, ale na tym poziomie półprofesjonalnym, gdzie nie ma pieniędzy wystarczających na życie, nie jest łatwo o stabilność. Trzeba znaleźć osoby, które mają bardzo dużą dozę pasji i akurat będzie się miało to szczęście, że będzie można współpracować ze sobą przez dostatecznie długi czas. Jedna sprawa to przecież finanse, a druga to fakt, że ludzie mają po prostu swoje życie, pracę, różne charaktery. Trudno jest dogadać się z osobami, które nie mają w swoim życiu stabilności finansowej czy osobistej. Trudno jest wtedy dogadać coś na długi czas. Wydaje mi się, że to problem nie tylko Dr Peppera, ale ogólnie sceny półprofesjonalnej. Ale taka jest rzeczywistość.

Jeżeli chodzi o was, to w grę wchodziły też problemy np. w kwestii umiejętności czy mentalu?

W miarę kolejnych zmian przez Dr Peppera przewijali się różni zawodnicy. Byli tutaj również gracze, którzy indywidualnie byli bardzo mocni. Tak więc ten skill był i wynikało to z samej liczby osób, które u nas grały. W końcu musieli trafić jacyś naprawdę dobrzy gracze, myślę, że niektórzy byli sporo lepsi ode mnie. Ale mental też na pewno odgrywał dużą rolę, co dość szybko objawiało się przy braku sukcesów. Gdy nie udało się osiągnąć odpowiednich wyników, to niektórzy znosili to lepiej, a inni gorzej. To też przysparzało nam problemów i koniec końców powodowało kolejne zmiany w składzie.

W którym momencie w twojej głowie wykiełkował pomysł, by zawiesić myszkę na kołku i samemu objąć stery w zespole jako trener?

Ważnym czynnikiem było to, że już od paru lat nie czuję pasji do grania w Counter-Strike’a. Łatwo mogłem to zaobserwować choćby przy okazji grania dla zabawy np. na FACEIT, ze znajomymi itp. Przestałem lubić grę dla zabawy, od dłuższego czasu nie miałem z tego żadnego funu.

Może to zmęczenie to następstwo frustracji wynikającej z braku sukcesów przez tyle lat?

Może coś w tym być. Może to frustracja wynikająca z braku sukcesów? Może rozczarowanie moimi umiejętnościami, bo oczekiwałem, że po takim czasie będę lepszy? Wydaje mi się, że znowu nie jest to taka zero jedynkowa rzecz, tylko złożyło się na to wiele czynników. Może właśnie brak sukcesów, niespełnianie własnych oczekiwań, wiek itd. To przyszło po prostu naturalnie, bo po paru latach dostrzegłem, że już mnie to nie bawi, że nie chce mi się za bardzo grać. Jedyne, co jeszcze trzymało mnie przy graniu, to chęć rywalizacji. Gra na turniejach czy ogólna rywalizacja z innymi zespołami dawały mi jeszcze frajdę. Tutaj rolę odgrywał ten czynnik esportowy.

Niemniej w którymś momencie mieliśmy w składzie kolejną zmianę. Straciliśmy wtedy Vipera – snajpera, który był zarazem prowadzącym. Wtedy drużyna postanowiła, że będziemy potrzebowali kogoś, kto będzie pełnić te funkcje i że najlepiej by było, gdyby to były dwie różne osoby. Wspólnie doszliśmy więc do wniosku, że trzeba zmienić kogoś jeszcze. Dzięki temu mój pomysł o zostaniu trenerem mógł wejść w życie. Z jednej strony sam nie do końca odczuwałem frajdę z gry, a z drugiej drużyna potrzebowała zmiany. Naturalnie wyszło więc, że ja zostanę trenerem i dzięki temu będziemy mieć w składzie dwa wolne miejsca.

Gdy pojawiło się to wspomniane przez ciebie zmęczenie, to od początku zakładałeś, że zostaniesz przy CS-ie w innej roli? Czy też była myśl, by całkowicie rzucić CS:GO w cholerę i zająć się czymś innym?

Takiej myśli, by robić coś niezwiązanego z CS-em, nie miałem. Bardziej pojawiały się rozważania na temat trenowania indywidualnego. Tym bardziej że już dwa lata temu zacząłem trenować ludzi indywidualnie za pośrednictwem stron międzynarodowych, oferując swoją pomoc na stronach typu eBay itd. We freelancerskich serwisach oferujących różne usługi. To jest coś, co pojawiło się mniej więcej w podobnym czasie, gdy poczułem, że nie chce mi się już grać. Bo trenowanie, dzielenie się wiedzą i ogólne obserwowanie progresu innych ludzi dawało mi frajdę. Myślę więc, że to właśnie z tym wiązałem najbliższą przyszłość.

Zawsze miałeś jakiś dryg do uczenia innych, czy może to było coś, co pojawiło się dopiero po tych wszystkich latach grania w CS:GO?

Nie jestem pewny. Wydaje mi się, że to efekt czasu poświęconego na CS-a i trochę może też naturalna umiejętności odczytywania atmosfery, taktu. To też nie do końca tak, że ja świetnie uczę wszystkiego, bo tak nie uważam. Wydaje mi się po prostu, że w dziedzinach, w których jestem pewny siebie, dość dobrze potrafię dostosować się do osoby, z którą współpracuję. I to ma bardzo duży wpływ na efektywność nauczania.

Trudno było w Dr Pepperze przejść z roli gracza do roli trenera? Przecież jednego dnia jeszcze z częścią tych chłopaków grałeś na serwerze, a drugiego mogłeś tylko z boku obserwować to, co robią.

Mi osobiście było trochę trudno, bo nie miałem żadnego doświadczenia w trenowaniu drużynowym. Takie doświadczenie miałem wyłącznie w pracy indywidualnej i z tego też brałem jakieś różne schematy czy wyuczone zachowania. Ale na początku miałem nieco problemów, bo do końca nie wiedziałem, jak powinienem wszystko robić. Dopiero w miarę upływu czasu się uczyłem. A co do współpracy z zawodnikami, z którymi dopiero co grałem, to żadnego problemu nie było. Szanowaliśmy się nawzajem i dość lubiliśmy, tak więc w tym kontekście drużynowym wszystko było w porządku.

W czasie, gdy sam byłeś graczem, miałeś w ogóle okazję współpracować z prawdziwym trenerem, na którym mógłbyś się potem np. wzorować?

Nie za bardzo. Teoretycznie takiego stricte trenera miałem w Piaście Gliwice. Był to Sebastian „dArk” Babiński, który swego czasu trochę zawojował na polskiej scenie. Może nie był to zawodnik pokroju Virtusów, ale uważam, że coś tam udało mu się ugrać. Trochę pojeździł po lanach i powygrywał różne turnieje.

No i przez chwilę był trenerem polskiego składu Gamers2.

Dokładnie. Więc można powiedzieć, że mieliśmy dArka jako trenera, ale był to na tyle krótki okres, że wydaje mi się, iż nie miałem za bardzo okazji, by czegoś się od niego nauczyć. Miałem z nim po prostu za mało do czynienia, dlatego też trudno mi nazwać go moim pełnoprawnym trenerem. Współpracowaliśmy na tyle krótko, że nie mam żadnej opinii na jego temat. Potem w Dr Pepperze raz czy drugi też pojawiał się ktoś jako trener lub analityk, ale, podobnie jak z dArkiem, trwało to raczej krótko. Byli oni tylko na okresach testowych i z reguły szybko znajdowali dla siebie inne projekty.

Te kilka miesięcy, które spędziłeś jako trener – biorąc pod uwagę twój brak doświadczenia, to jesteś zadowolony z tego, jak to wyglądało?

Na pewno było dużo rzeczy, które mogły wyglądać lepiej. Patrząc typowo z mojej strony, to na pewno mogłem robić niektóre rzeczy lepiej. Przez brak doświadczenia na samym początku robiłem pewne rzeczy nieefektywnie, a innych w ogóle mogłem nie robić. Z kolei o innych sprawach nie wiedziałem, że w ogóle powinienem się nimi zająć. Także w pierwszym okresie przez ten brak doświadczenia na pewno nie byłem perfekcyjnym trenerem.

Wydaje mi się jednak, że wraz z upływem czasu stałem się dość dobrym szkoleniowcem, bo chciałem się rozwijać w tym kierunku. Starałem się czerpać wiedzę z różnych źródeł – czy to z jakichś materiałów dostępnych w internecie, czy też ze współpracy z psychologiem, czy nawet z rozmowy z trenerem jakiejś lepszej drużyny. Starałem się chłonąć wiedzę i aplikować ją do mojej drużyny. Uważam zresztą, że dość dużo się przez ten czas nauczyłem i z czasem stałem się dużo lepszy. Ale nie chcę też ograniczać tego wyłącznie do pojęcia „trener” – bardziej jako osoba, która wspiera drużynę, ale niekoniecznie w niej gra.

Miałem cię właśnie zapytać o to, czy gdy zacząłeś zajmować się szkoleniem, to próbowałeś pogłębiać swoje kompetencje np. w kwestii komunikacji, psychologii czy też zarządzania zespołem itd.

Zdecydowanie tak. W Dr Pepper współpracowaliśmy z psychologiem sportowym i wiele razy miałem okazję rozmawiać z tą osobą. Starałem się prowadzić te rozmowy w taki sposób, żebym mógł jak najbardziej nauczyć się współpracować z ludźmi. Chodziło o coś poza serwerem, poza samą grą. Starałem się poprawić moją komunikację, podejście do ludzi, traktowanie ich bardziej indywidualnie zależnie od charakteru. Chciałem włożyć w to wszystko trochę mentalnej pracy. No i przy okazji pogłębiać też moje kompetencje counter-strike’owe. Obserwowałem więc w dużo większym wymiarze czasowym wysokopoziomowe rozgrywki, rozmawiałem z innymi, ale też oglądałem filmy na YouTube, które były wrzucane przez trenerów najlepszych drużyn lub ich prowadzących. Oglądałem materiały karrigana, laundersa czy też Rejina. Starałem się po prostu znaleźć jak najwięcej rzeczy, które mogą pomóc mi w rozwoju na wielu płaszczyznach. Próbowałem zidentyfikować to, co przyda się najbardziej mi oraz mojej drużynie.

fot. Dr Pepper Team

Rozumiem więc, że masz takie poczucie, iż dziś w kwestiach taktycznych dostrzegasz na mapie o wiele więcej niż jeszcze kilka miesięcy temu?

To na pewno. Wtedy to wszystko było bardziej intuicyjne, a teraz wydaje mi się, że dużo lepiej rozumiem wszystkie schematy i ogólnie ogarniam wysokopoziomowego Counter-Strike’a. Że rozumiem to na mniej więcej tym poziomie, na jakim grają ci zawodnicy. Nie wygląda to już tak, że niektóre kwestie to dla mnie czarna magia. Pewnie przede mną jeszcze wiele do nauczenia się, to na pewno, ale też moja wiedza w tym zakresie polepszyła się zdecydowanie.

W ostatnim sezonie PLE awansowaliście do play-offów dywizji profesjonalnej, gdzie ostatecznie odpadliście w półfinale. Gdy graliście te decydujące spotkania, to wiedziałeś już, że za chwilę odchodzisz z zespołu?

Nie, nie wiedziałem. To znaczy o możliwości przenosin do ENCE wiedziałem już wcześniej, ale o samej finalizacji dowiedziałem się tak naprawdę tuż przed jej ogłoszeniem. Tak więc na sto procent byłem wszystkiego pewny dopiero już po tym, gdy odpadliśmy z PLE.

Skąd w ogóle pojawił się temat ENCE? Z tego, co pamiętam, to w oficjalnym oświadczeniu wspomniano, że w twoim angażu palce maczał dycha.

W przeszłości grałem razem z dychą w Piaście Gliwice i do dziś mamy jakiś tam kontakt. I podczas którejś naszej rozmowy wspomniał on, że możliwe, iż drużyna będzie w niedalekiej przyszłości potrzebować analityka na pełny etat, bo ich dotychczasowy analityk prawdopodobnie będzie odchodził. Ja wtedy pracowałem już w Dr Pepperze jako trener, ale dogadaliśmy się w ten sposób, że podesłałem próbną analizę, którą on potem przekazał trenerowi ENCE, sAwowi. W miarę się ona spodobała, potem więc robiłem analizy do różnych meczów jeszcze kilkukrotnie. Np. przed IEM Fall zrobiłem kilka testowych analiz. Potem był Major, więc drużyna miała trochę większe zmartwienia niż testowanie analityków, zwłaszcza że nadal mieli kogoś, kto zajmował to stanowisko. Był to bodajże LOMME, który teraz pracuje w Astralis. Tak więc to wszystko wyglądało tak, że ja podsyłałem analizy, dostawałem od nich feedback i dopiero po Majorze dowiedziałem się, że ENCE faktycznie jest zainteresowane moimi usługami.

Szczerze to nie spodziewałem się, że ten temat zaczął się jeszcze przed Majorem.

Według mnie nie do końca można powiedzieć, że „temat się zaczął”. Bardziej było to po prostu tak, że dostałem cynk od dychy, potem porobiłem trochę testowych analiz i na tym się skończyło. Nie było wtedy jeszcze żadnych propozycji czy czegoś w tym stylu. Zamiast tego przez jakiś czas była cisza i dopiero po Majorze przeszliśmy do rozmów.

Robiłeś tego typu analizy już w Dr Pepperze, czy to był pierwszy raz, gdy musiałeś przygotowywać coś takiego?

Jeżeli chodzi o robienie rzeczy na takim wyższym poziomie w stylu analizowanie przygotowawcze pod różnych przeciwników, to w Dr Pepperze wtedy nie zajmowałem się takimi kwestiami. Ale już wtedy próbowałem wyłapywać od przeciwników, co można zagrać lepiej itd. Także trochę raczkowałem w kwestii analiz już w czasach Dr Peppera.

Robienie analiz to jedno, ale ty musiałeś je formułować od razu w obcym języku.

Tak, ale obcy język nie jest dla mnie żadnym problemem. Po angielsku mówię prawie perfekcyjnie.

Przejdźmy więc do tego, co działo się po Majorze. Jak rozumiem, odezwali się i powiedzieli „Tak, chcemy cię”?

Dokładnie tak to wyglądało. Skontaktowali się ze mną i powiedzieli, że możemy to zrobić. Że mogę dołączyć do organizacji na pozycji analityka. I potem bardzo szybko to wszystko poszło.

Ale zanim jeszcze podpisałeś kontrakt, odbyłeś jakieś rozmowy z sAwem, by poznać jego wizję i oczekiwania? Sprawdzić, czy się pod tym względem zgrywacie?

Tuż przed podpisaniem umowy. Nie były to jakieś długo prowadzone rozmowy, ale tak, miałem okazję porozmawiać z trenerem. Omówiliśmy ogólnie obowiązki analityka i to, co mnie czeka, czego on by ode oczekiwał itd. To były bardziej takie dwa-trzy spotkania.

Twój brak doświadczenia nie był dla ENCE żadnym problemem?

Wydaje mi się, że na pewno powinien być. Nie do końca wiem, jak to wyglądało z ich strony, jeżeli chodzi o zainteresowanie mną, bo nie było mnie jeszcze wtedy w drużynie. To wszystko działo się poza moją wiedzą. Niemniej moje doświadczenie dla takiego ENCE jest przecież niczym. Dla ENCE jestem nikim, tak jak zresztą dla większości ludzi na scenie esportowej. Byłem w dolnej dziesiątce czy nawet poza nią jeżeli chodzi o zespoły w Polsce, więc w międzynarodowych formacjach w życiu o mnie nie słyszano. Myślę więc, że dla nich byłem kandydatem znikąd, że „kto to w ogóle jest i niby dlaczego mamy go brać?”. Ale wydaje mi się też, że tutaj pomogli trochę hades i dycha. Co prawda nie jestem tego pewien, to tylko moje spekulacje, ale myślę, że gdy w drużynie odbywały się jakieś rozmowy, to oni mogli coś na mój temat powiedzieć. Bo trochę się z nimi znam. Jak mówiłem, przez chwilę miałem okazję grać z dychą, a z hadesem, chociaż nie byliśmy nigdy w jednej drużynie, to swego czasu pogrywałem trochę na FACEIT. Może więc szepnęli oni jakieś dobre słówko i dzięki temu te rozmowy potoczyły się dalej.

Miałeś z chłopakami na tyle regularny kontakt, że w tamtym momencie byli oni świadomi, że już nie grasz i jesteś trenerem?

Regularnym kontaktem bym tego nie nazwał, ale chyba obaj wiedzieli. Od momentu, gdy zostałem trenerem Dr Peppera, miałem okazję pogadać z nimi od czasu do czasu. Z dychą czasami też spędzaliśmy wspólnie czas, grając w jakieś inne gry, więc coś tam na pewno wiedzieli. Ale ogólnie przed moim dołączeniem do ENCE nie powiedziałbym, że nasz kontakt był jakiś szczególnie bliski.

Jak więc wyglądają twoje wrażenia jeżeli chodzi o ten pierwszy czas w ENCE? Wiem, że nie jest to długo, ale przecież w twoim wypadku mowa o naprawdę dużym przeskoku – z drużyny tier 2 w Polsce przechodzisz do czołowej drużyny na świecie.

Na pewno poziomowo czy rankingowo przeskok jest przeolbrzymi. Jeżeli chodzi o poziom wewnątrz organizacji to na pewno też jest spora różnica, ale szoku czy czegoś w tym rodzaju nie odczuwam. Myślę, że od ładnych paru lat byłem gotowy, by współpracować z zespołem na takim poziomie. Nie mówię tutaj o moich kompetencjach związanych stricte z grą, tylko o kwestię mentalną, zrozumienie czy też podejście do pracy, profesjonalizm. Myślę, że mam to w sobie od wielu lat, dlatego też zmiana środowiska na czołową ekipę świata nie jest dla mnie szokiem, a już na pewno nie jest dla mnie żadnym problemem.

Byłeś gotowy, ale rozumiem, że wcześniej te oferty zbytnio się nie pojawiały?

Oczywiście, że nie, bo esportowo byłem nikim. I w sumie nadal jestem. Ale mówię tutaj czysto o mojej mentalności i samej gotowości do pracy. Jestem gotowy pracować na takich obrotach. Ale nie było w moim wypadku rozpoznawalności, a przez to też okazji do udowodnienia tych umiejętności.

Dopiero teraz masz szansę, by zacząć budować własne nazwisko.

Oczywiście. Jak mówię, praca na takim poziomie nie jest dla mnie problemem, ale teraz muszę to udowodnić. Że jestem gotowy. Że jestem w stanie dać drużynie na wysokim poziomie, jak ENCE, korzyści. To jest teraz przede mną i czeka mnie udowodnienie tego.

A możesz powiedzieć, na jak długo związałeś się z ENCE?

Nie wiem, czy mogę powiedzieć, więc powiem, że nie mogę (śmiech).

Tak więc twoim debiutem, jeżeli chodzi o pełnowymiarową pracę, było IEM Winter. Jak w ogóle wyglądały przygotowania do tej imprezy i twój udział w nich?

Mój udział w przygotowaniach był po części moją nauką i po części moją pomocą w analizie pod sam turniej. Dołączyłem do zespołu na chwilę przed samymi zawodami, więc nie miałem też okazji, by brać udział w dłuższych przygotowaniach. Dlatego też moje obowiązki ograniczały się do jak najszybszego nauczenia się terminologii drużynowej, nazw miejscówek, zagrywek i taktyk, żebym mógł potem efektywnie wykorzystać to wszystko podczas analizy i przygotowaniu już stricte pod przeciwników. Czyli też w opracowaniu gry rywali, przygotowaniu kontr na Virtus.pro czy Fnatic itd. Spędziłem nad tym sporo czasu. Tak naprawdę zapełniło mi to cały mój czas od momentu dołączenia aż do startu turnieju.

Niestety same przygotowania w ENCE były bardzo skomplikowane i to patrząc już z perspektywy samej gry. Przecież krótko przed turniejem Snappi złapał koronawirusa. To znaczy, nic mu nie było, ale miał pozytywny wynik testu i było prawdopodobne, że nie pojedzie na turniej. W związku z tym drużyna musiała trenować w składzie z trenerem. I trenowali sobie, przygotowania wyglądały w miarę w porządku, ale oczywiście brak prowadzącego chwilę przed ostatnim dużym lanem w roku nie był idealnym rozwiązaniem. Potem na krótko przed startem zawodów okazało się, że FPX zgodziło się, aby Maden zastąpił Snappiego. Można powiedzieć, że Maden nie miał praktycznie żadnego przygotowania i w ciągu jednego-dwóch dni musiał nauczyć się wszystkich ról i obowiązków, jakie będzie pełnił. I na tym koniec.

Ostatecznie przyjechał i zagrał jeden mecz, z Virtus.pro, który skończył się po dogrywce i niestety wówczas przegraliśmy. Myślę jednak, że Maden pokazał się ze świetnej strony. Niemniej nasze przygotowania trochę legły w gruzach, bo bez żadnych wcześniejszych treningów nastąpiła zmiana zawodnika. A następnego dnia okazało się, że Snappi dostał negatywny wynik testu i przyjedzie na turniej, wobec czego to on wystąpił z Fnatic. Fajnie, że przyjechał, bo poszło mu świetnie, ale znowu wracamy do kwestii przygotowań. Snappi od pewnego czasu nie brał w nich udziału. Oczywiście był na samych treningach, ale nie grał i nie przygotowywał się do turnieju, bo wtedy było prawdopodobne, że w ogóle nie zagra. Dlatego nie występował w meczach przygotowawczych. Przez to wszystko nasze przygotowania były niestety chaotyczne. Nie wyglądało to idealnie i myślę, że na pewno miało jakiś wpływ na morale, na pewność siebie i ogólnie na oczekiwania względem tej imprezy.

Można więc powiedzieć, że twój debiutancki turniej jeżeli chodzi o okoliczności i warunki pracy daleki był od ideału.

Tak było, ale myślę, że można to w pewnym sensie zrozumieć. W związku z pandemią i koronawirusem nie za wiele mogliśmy z tym zrobić. Tak naprawdę zrobiliśmy co się dało, drużyna dawała z siebie wszystko, ale pojawiły się duże zawirowania, na które nie mieliśmy po prostu wpływu. Było więc daleko od ideału, ale trudno. To jest życie – nie można tutaj nikogo obarczyć żadną winą.

A ty byłeś w ogóle z chłopakami w Sztokholmie?

Nie, nie byłem. Pracowałem wtedy zdalnie.

Kiedy więc będziesz miał okazję, by spotkać się ze wszystkimi na żywo? Chociażby przy okazji jakiegoś bootcampu?

Na razie chyba nie ustaliliśmy terminu żadnego najbliższego zgrupowania. Podejrzewam jednak, że przed następnym sezonem odbędzie się jakiś bootcamp i będzie wtedy okazja, by się poznać. Ale konkretów nie znam, nie rozmawialiśmy o tym jeszcze.

Przygotowujecie już jakiś plan jeżeli chodzi o przyszły sezon? Pomijając już kwestię bootcampu – chodzi mi o sprawy taktyczne czy ogólnie drużynowe.

Trochę tak. Zaczynamy już w tym tygodniu i przed nami kilka treningów. Niemniej niedługo przerwa świąteczna i noworoczna, więc wtedy odpadnie nam nieco czasu treningowego. Dlaczego też już teraz będziemy się przygotowywać i zaczynamy rozmawiać o tym, nad czym chcemy popracować. Więc kilka planów zaczyna już wchodzić w życie.

Teraz zacząłeś przygodę międzynarodową. W związku z tym widzisz siebie powracającego w przyszłości na polską scenę, by np. samodzielnie poprowadzić jakiś zespół z czołówki, czy jednak wolałbyś zakotwiczyć na scenie międzynarodowej, nawet jeżeli miałoby to być „tylko” w roli analityka?

Biorąc pod uwagę przeskok z poziomu tier 2 w Polsce do super drużyny, której nie można w żaden sposób zestawić z Dr Pepperem, to myślę, że obojętnie, jakie stanowisko bym zajmował, to i tak nauczyłbym się bardzo dużo. Już się zresztą dość dużo nauczyłem, a to przecież dopiero chwila spędzona w tym zespole. Będę dawał z siebie wszystko, by nauczyć się jak najwięcej. Co do samego stanowiska, to myślę, że bycie tylko analitykiem to dla mnie i tak super sprawa, totalnie mi to nie przeszkadza. Mam nadzieję, że moja przygoda z ENCE będzie jak najdłuższa i pełna sukcesów.

Nie wiem zresztą, czy ogólnie mam jakieś preferencje, bo nie miałbym problemów, by pracować w Polsce czy za granicą, szczególnie jeżeli chodzi o język angielski, bo innych za bardzo nie znam. No, może jeszcze niemiecki. Tak czy inaczej, bez różnicy, czy chodziłoby o skład polski, czy międzynarodowy. Oczywiście to za granicą kontrakty i pieniądze są w innej, korzystniejszej walucie. Ale jeżeli pojawiłaby się jakaś odpowiednia oferta z kraju, która by mnie zadowalała, a przy okazji uwierzyłbym w sam projekt, to pewnie nie miałbym oporów.

To na koniec – pytałem cię o plany drużynowe, a jakie są twoje plany na przyszły rok?

Mam nadzieję na wygranie obu Majorów (śmiech). A tak poważnie, to myślę, że nauka. Zaczęła się jeszcze w tym roku, ale mam nadzieję kontynuować ją również w następnym. Nauka jak największej ilości… W sumie sam nie wiem, jak to skategoryzować. Wszystkiego, czego tylko mogę związanego z pracą w takiej organizacji, by dzięki temu być jak najbardziej pożytecznym dla mojej drużyny. Chcę umieć robić wszystko, co będzie potrzebne drużynie. Dosłownie chcę być w stanie im pomóc. Pomagać trenerowi w przygotowaniach ogólnych, ale też w przygotowaniach pod przeciwnika, czyli robić analizy, analizować nasze mecze. Generalnie chodzi o wszystko, co przychodzi mi do głowy związanego z analizowaniem, chociaż mam nadzieję, że nie tylko. Liczę też, że będę mógł pomagać w innych sprawach.

Chcę przy tym nauczyć się jak najwięcej i dzięki temu poszerzyć moje kompetencje. To jest mój główny cel. Z kolei celów związanych z samymi wynikami raczej jakichś wielkich nie mam. Wierzę w tę drużynę. Wiem, że stać ją na bardzo dużo. Poznałem już trochę zawodników. W małym stopniu, ale jednak poznałem, a ponadto oczywiście wcześniej przez lata obserwowałem rozwój takich graczy, jak hades czy dycha. Wiem, na co ich stać. Wiem, że są bardzo dobrzy i o wyniki się nie boję. Chcę po prostu być jak najbardziej pożyteczny i mam nadzieję, że dzięki temu, chociaż w małym stopniu, dołożę swoją cegiełkę do kolejnych sukcesów.

Obserwuj rozmówcę na Facebooku – Maksymilian "Trochu" Trocha
Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn