T1 pretendentem do kolejnego triumfu na Worlds
Pierwszym bohaterem dzisiejszego przedstawienie będzie po raz kolejny T1. A dlaczego kolejny, to tłumaczyć chyba nie trzeba. Lee "Faker" Sang-hyeok i jego kompani mają bowiem szansę, żeby za tydzień stanąć do walki o piąty już mistrzowski tytuł w historii organizacji! Warto więc z tej okazji zrobić choć szybką przebieżkę po wszystkich poprzednich sukcesach. Te rozpoczęły się w roku 2013 – przy okazji trzeciej edycji Worlds. Był to jednocześnie pierwszy sezon T1, wtedy jeszcze SK Telecom T1, w League of Legends. I przy okazji debiutancki rok legendarnego midlanera. SKT pokonało w finale Royal Club, dzisiejsze Royal Never Give Up, 3:0. Tak historia rozpoczęła się na naszych oczach.
Rok 2014 nie był już tak udany – SKT nie pojawiło się nawet na mistrzostwach. Ale 2015 znów był czasem Fakera i spółki, którzy raz jeszcze przeszli przez turniej jak burza. Finalnie zatriumfowali nad KOO Tigers 3:1, dopisując do swojego konta drugie mistrzostwo w przeciągu trzech lat. A trzecie przyszło niemal od razu – w kolejnym sezonie. Poprzedzone wygranym Mid-Season Invitational, gdzie zwycięstwo w finale przeciwko CLG było właściwie formalnością. Na Worlds natomiast potęgę SKT w ostatecznym starciu poznało Samsung Galaxy. Ale żeby nie było zbyt kolorowo, to samo SSG odgryzło się rok później i na kilka dobrych lat odesłało królewskich do lamusa.
fot. Riot Games/Colin Young-Wolff |
W latach 2018-2021 SKT, które w międzyczasie przeistoczyło się już w znane nam dziś T1, nie było nawet blisko triumfu. Choć wciąż wiele drużyn chciałoby być tak daleko. Bo chociaż w 2018 i 2020 Faker i jego kompani całkowicie ominęli mistrzostwa świata, to w 2019 i 2021 zameldowali się w półfinałach. To zresztą idealny moment na wtrącenie ciekawostki, że T1 nigdy nie skończyło Worlds niżej niż na tym etapie! Powrót na właściwe tory nastąpił w 2022. Wtedy to ekipa w tym samym składzie, co dziś, po kilku latach posuchy raz jeszcze postawiła nogę w finale. Po emocjonującej i zaciętej pełnej serii BO5 to jednak DRX niespodziewanie sięgnęło po tytuł. T1 potrzebowało jeszcze roku, żeby dojrzeć i zdobyć czwartą gwiazdę w sezonie 2023, miażdżąc Weibo Gaming.
Aż do wczoraj wydawało się, że historia może się powtórzyć. Ale tym razem WBG nie dowiozło i wiemy już, że powtórki z rozrywki nie będzie. Wciąż jednak T1 ma szansę dokonać czegoś niesamowitego. Nie tylko trzeci raz z rzędu awansować do finału mistrzostw (co swoją drogą już raz się przecież wydarzyło), ale też stanąć do boju o piąte, podkreślamy ponownie, piąty tytuł. Jak na razie obecni mistrzowie stracili tylko jeden punkt w pojedynku z Top Esports, które zresztą odesłali do domu w poprzedniej rundzie play-offów. Wydaje się więc, że "ZOFGK" znów są w gazie.
Gen.G walczy z odwieczną klątwą
Przy okazji meczu z FlyQuest przybliżaliśmy już historię przerwanej "golden road" Gen.G Esports. Na potrzeby zabieganych przypomnimy tylko, że jeszcze przed końcem letniego splitu LoL Champions Korea mówiło się, że Jeong "Chovy" Ji-hoon i spółka stoją przed szansą legendarnego już grand slama. Na tego składają się cztery tytuły: wiosenny w swoim regionie, mistrzostwo MSI, wygrana ligi w splicie letnim oraz oczywiście Worldsy. No i tak się złożyło, że GEN przez wiosnę przeszło jak burza. Śródroczny turniej również poszedł po myśli czempionów LCK. Ale w letnim finale przeciwko Hanwha Life Esports przyszła pora na potknięcie. I może to dobrze. Wszak nad zawodnikami nie ciąży już "klątwa", która jak do tej pory nie pozwoliła nikomu na taki poczwórny triumf.
Choć właściwie poczwórnego triumfu w wykonaniu Gen.G już uświadczyliśmy, ale w nieco innej formie. Ekipa Chovy'ego wszak latem 2022 roku rozpoczęła serię zwycięstw w Korei. Aż do tego nieszczęsnego finału z HLE nie pozwoliła ona nikomu dojść do głosu na lokalnym podwórku. Jednak pomimo ostatniego potknięcia to właśnie Han "Peanut" Wang-ho i jego kompani uznawani byli za najsilniejszą ekipę swojego regionu. I to na dobrą sprawę okazało się prawdą. Hanwha bowiem nie tylko uległa w bezpośrednim starciu z nimi, ale także pożegnała się już z mistrzostwami w ćwierćfinale, przegrywając 1:3 z Bilibili.
fot. Riot Games/Colin Young-Wolff |
Trzeba jednak przyznać, że chociaż GEN przeszło przez fazę Swiss bez ani jednej porażki, to po obejrzeniu pierwszej serii play-offów w wykonaniu tego składu kibice mogli nabrać drobnych wątpliwości. Kim "Peyz" Su-hwan i jego towarzysze wylosowali przecież na papierze najłatwiejszego oponenta. Była nim jedyna formacja z Zachodu – FlyQuest. Niemal każdy spodziewał się szybkiego przejazdu od Koreańczyków. 3:0. Może 3:1, jeśli FLY zdołałoby uśpić czujność rywali i zaskoczyć ich jakimś nietypowym wyborem. Rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Seria przeciągnęła się do pięciu gier, a reprezentanci Ameryki pokazali się jako realne zagrożenie i naprawdę godny przeciwnik.
No właśnie – tu pojawia się więc pytanie. Na ile wynik tego pojedynku związany był z formą FlyQuest, a na ile mogła wpłynąć na niego potencjalna niedyspozycja GEN? I na to pytanie naprawdę trudno na ten moment jednoznacznie odpowiedzieć. Bo chociaż sami zawodnicy GEN po meczu wypowiadali się o rywalach w superlatywach, to nie da się ukryć, że nadal był to oponent ze znacznie słabszej ligi, którego bez względu na okoliczności powinni zdominować. Ale może rzeczywiście gracze FLY po prostu wstali prawą nogą i wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności, a w Gen.G wciąż czai się bestia?
Historia przemawia za GEN?
Jeśli chodzi o spojrzenie na nadchodzący pojedynek w kontekście historycznym, to można by rzec, że są w nim... dwa wilki. Z jednej strony są to wyniki bezpośrednich starć między obiema ekipami. I te zdecydowanie świadczą na korzyść Gen.G. Formacja Peyza ostatni raz przegrała z T1 na MSI 2023, czyli właściwie półtora roku temu. Od tamtej pory formacje te spotkały się dziesięć razy. I nietrudno wydedukować, że bilans serii to równiutkie 10-0 dla GEN. A jeśli mowa o dokładnym bilansie gier, to ten wynosi 22-6 – również niezbyt blisko, choć dwie serie były "pięciomapówkami" z prawdziwego zdarzenia.
Wykorzystano zdjęcia należące do: Riot Games/Colin Young-Wolff, Yicun Liu |
Z drugiej jednak strony T1 na Worlds ma za sobą pewnego rodzaju plot armor w kontrze do klątwy swoich przeciwników. Bo chociaż grand slam już im nie grozi, to nie bez powodu Chovy'emu przypisuje się niechlubny pseudonim "Choky". Jego drużyna najzwyczajniej w świecie ma w zwyczaju zawodzić w najważniejszych momentach. Z kolei gdy królewscy mimo trudów w trakcie roku przeważnie dowożą międzynarodowo. Która narracja okaże się silniejsza? Tego dowiemy się już w przeciągu kilku godzin. Wtedy też poznamy drugiego finalistę, który za tydzień podejmie BLG na O2 Arenie w Londynie.
Transmisję z rozgrywek będziecie mogli śledzić z polskim komentarzem na Polsat Games i na co-streamach Damiana "Nervariena" Ziaji oraz Pawła "delorda" Szabli. W języku angielskim transmitować będzie natomiast Marcin "Jankos" Jankowski. Po więcej informacji na temat Worlds 2024, uczestników i harmonogramu zapraszamy do naszej relacji tekstowej. Znajdziecie się w niej, klikając poniższy baner: