Kosztowne zatrzymanie na granicy
Przypomnijmy, że gracze Virtus.pro dzień przed startem ESL Pro League zostali zatrzymani na granicy. Powodem miały być rzekome problemy z ubezpieczeniem zdrowotnym, przez które wygaszono wizy Rosjan do strefy Schengen. Sama organizacja utrzymywała jednak, że wcześniej żadne inne państwo nie dopatrzyło się żadnych problemów. Ale mleko się wylało, a VP finalnie straciło slota kosztem ENCE. I wysoce prawdopodobne, że absencja w EPL-u kosztowała słynną organizację brak awansu na StarLadder Major Budapest 2025. Bo gdy inni zdobywali punkty na turniejach, Virtusi, mający przecież pierwotnie plany związane z Pro Ligą, nie grali nigdzie, a więc i nie punktowali.
Virtus.pro idzie na drogę prawną
Nic zatem dziwnego, że formacja nie zamierza pozostawić sprawy bez konsekwencji i... zamierza wejść na drogę prawną. – Złożyliśmy już w Szwecji skargę poprzez tamtejszego prawnika. Sądzi on, że nasze szanse na odwołanie się od tej decyzji są wysokie. Oczywiście to inny kraj, inna jurysdykcja i inny język. Polegamy na jego profesjonalizmie, ale nikt nie da nam stuprocentowej gwarancji, bo to jednak sprawa sądowa. Musimy poczekać na werdykt, by ustalić, jak sprawy potoczą się w sądzie, a następnie wyciągnąć wnioski. Według wspomnianego prawnika i innych ekspertów złamano kilka podstawowych zasad. Po pierwsze, jeżeli kogoś deportujesz, możesz go odesłać tylko do kraju, którego ma obywatelstwo, lub do kraju, który wydał wizę strefy Schengen – przyznał Nikolai Petrossian, dyrektor generalny VP.
– To coś w stylu "Proszę, spójrzcie na to. Wydaliście wizy tym ludziom. Nie wydaje nam się, by wszystkie procedury przeprowadzono zgodnie z zasadami. Proszę, zajmijcie się tym". Bo szwedzcy strażnicy graniczni nie mogą unieważnić decyzję francuskiego konsula. To jest poza zakresem ich uprawnień do podejmowania decyzji. Są też jednak inne czynniki, związane z systemem legislacyjnym w Szwecji. Jesteśmy optymistycznie nastawieni, przynajmniej z perspektywy sprawiedliwości moralnej. Chcemy udowodnić wszystkim, że nie popełniliśmy błędu i nie złamaliśmy żadnego przepisu i przewidzieliśmy wszystkie sytuacje. Niestety nie mogliśmy spodziewać się "syndromu strażnika" – dodał rosyjski włodarz w rozmowie z Paragon Events.