Poznaliśmy nowego nieoficjalnego mistrza świata w Counter-Strike: Global Offensive. Zgodnie z oczekiwaniami, po tytuł sięgnęła reprezentacja Turcji, która na rozgrywany w Belgradzie turniej wysłała swój najmocniejszy skład. Tego samego nie można powiedzieć o innych potencjalnych pretendentach, jak Francja czy Szwecja.
W wielkim finale rywalem Turków niespodziewanie była reprezentacja Argentyny, która po drodze eliminowała takie zespoły, jak Dania czy wspomniana już Szwecja. CS-owy kopciuszek sprawił także sporo problemów potentatom znad Bosforu, którzy potrzebowali aż trzech map, by osiągnąć upragnione mistrzostwo (Train 16:14, Overpass 5:16 i Cobblestone 16:8).
Z jednej strony należy pogratulować Turcji, dla której było to debiut na The World Championship (przed rokiem odpadła już w eliminacjach). Jednakże, trzeba także zastanowić się nad sensem obecnej formy zawodów. Jeśli w kadrze Szwecji próżno szukać któregokolwiek z graczy Ninjas in Pyjamas bądź GODSENT, jeśli Dania nie może pochwalić się członkami Astralis i Dignitas, zaś Francja, broniąca przecież tytułu, zmuszona jest radzić sobie bez zawodników EnVy i G2 to najwyraźniej gdzieś popełniono błąd.