Janusz "hayabusa" Kubski, to osoba, której chyba nikomu w środowisku e-sportowym nie trzeba przedstawiać. Na DreamHacku Winter pojawił się jako osoba wspomagająca Team Kinguin. Z ojcem Filipa "NEO" Kubskiego porozmawialiśmy o podejściu do gry Kinguin, wyjazdach na zagraniczne turnieje, jak i powodach braku wydarzeń BYOC w naszym kraju.
Na turniej przyjechałeś z Team Kinguin. Czym dokładnie się zajmujesz w czasie DreamHack ZOWIE Open Winter?
W tej chwili jestem osobą wspomagającą. Bardziej jako przedstawiciel Kinguin, chociaż pomagałem też przy tworzeniu tego zespołu.
W przeszłości często jeździłeś na turnieje ze Złotą Piątką. Bardziej emocjonalnie podchodzisz do gry Virtusów niż Kinguin?
Myślę, że to nie ma znaczenia. Przede wszystkim kibicuję polskiej drużynie. Mimo że w Virtusach gra rodzina, to potrafię oddzielić to spojrzenie - co niektórych dziwi - i krytykować grę całej drużyny, gdy popełnia błędy. Oczywiście podświadomie większy sentyment i serce wkładam w mecze Virtusów.
Starasz się podpowiadać Kinguin?
Tak. Jeśli dyskutujemy na takie tematy, to często jest okazja do tego, by wymienić jakieś uwagi. Jako widz zauważa się inne rzeczy. Czasami gracze zgadzają się z moimi uwagami, czasami nie. Ale myślę, że niektóre uważają za słuszne.
Na międzynarodowym turnieju CS:GO nie byłeś dość długo. Brakowało Ci tego?
Żeby nie skłamać, to ostatni raz byłem trzy lata temu. Nie brakowało mi tego. W momencie, gdy jedzie się jako widz - bo mógłbym sobie jeździć na te turnieje - to nie mam wtedy co robić i jest to dla mnie nudne, bo sporo czasu się marnuje. Chętnie jeździłbym na turnieje, żeby oglądać np. mecze eliminacyjne, które odbywają się na backstage'u, ale nie lubię wykorzystywać znajomości. Dla mnie dużo ciekawsze są mecze grupowe, bo tam przelana krew może dać awans lub nawet miejsce na podium. Właśnie w fazie grupowej jest najwięcej walki o każdy punkt.
W przeszłości odwiedzałeś już turnieje z serii DreamHack. Co zmieniało się na przestrzeni lat?
W 2013 roku, gdy byłem tu ostatni raz turniej CS:GO był mniejszy. Rywalizowano bodajże o 20 000 dolarów. Widzów na miejscu nie było aż tak dużo, a gracze mieli do dyspozycji 20 stanowisk i mogli rozgrywać dwa mecze jednocześnie. Wówczas ustawionych było może 100 krzeseł. Dziś jest ich więcej, ale i tak jest sporo wolnych miejsc. Tutaj ludzie nie są aż tak zainteresowani zawodami e-sportowymi. Nikt nie biegnie do krzesełka, gdy tylko się zwolni, jak miałoby to miejsce na IEM-ie w Katowicach. Większość ludzi skupia się na BYOC-u.
Tego typu imprezy - turnieje lanparty - nie są już w Polsce tak popularne.
Kiedyś się nad tym zastanawiałem. Wiąże się to z naszą sytuacją finansową. Tu ludzie nie martwią się o zostawiony na stanowisku sprzęt, a przywożą zarówno swoje krzesła, komputery, jak i inne rzeczy. U nas problem pojawiłby się już, gdybyśmy chcieli przetransportować komputer pociągiem. Poza tym, sprzęt, który posiadamy ma dla nas większą wartość, więc boimy się z nim podróżować.
W Szwecji widać spore wsparcie ze strony rodziców. Sami przywożą dzieci i ich komputery na DreamHacka.
Tak, to prawda. Zrobiłem nawet zdjęcie 70-letniemu dziadkowi, który siedzi obok wnuczka i grają na zmianę, i się bawią. Kilka rzędów dalej razem siedzi rodzina. Widać, że tu jest inna mentalność, inne nastawienie.