Choć zazdrość to przecież jeden z siedmiu grzechów głównych, zwykło mówić się, że w niewielkich ilościach jest nawet zjawiskiem pożądanym. Przykładów można szukać w naszym codziennym życiu. Która kobieta nie lubi, gdy jej mężczyzna nieco zazdrosnym okiem patrzy jak ta poświęca chwilowo uwagę innemu facetowi? A wszystko to po to, by spotęgować zainteresowanie swoją osobą i zmusić owego faceta do wytężenia starań o nią. W łagodnej formie zazdrość może być także bodźcem do podjęcia jakiejś rywalizacji czy stawiania sobie coraz wyższych celów, aby osiągnąć to, czego brakuje nam w porównaniu z innymi.

Sam doświadczyłem tego uczucia niedzielnego wieczoru, gdy jako fan i redaktor specjalizujący się w Counter-Strike'u słuchałem ledwo łapiących oddech z podniecenia komentatorów Polsat Games, którzy przed kilkoma sekundami oznajmili widzom zwycięstwo drużyny naszego rodaka – Marcina "Jankosa" Jankowskiego w najważniejszych europejskich rozgrywkach League of Legends. Patrzyłem także na reakcje kibiców na social mediach – setki, a może tysiące wpisów, do tego sypiące się się polubienia i serduszka pod wszelkimi postami mediów esportowych. Cieszyli się wszyscy. Nawet ja, laik LoL-a, który pewnie obudzony w środku nocy nie wymieniłby z głowy wszystkich nicków graczy reprezentujących G2 Esports, poczułem dumę z osiągnięcia Polaka.

Bo to jest trochę tak, jak w przypadku Mistrzostw Świata w siatkówce czy piłce ręcznej. Jedynie jakaś część obserwujących te zmagania, ma z nimi styczność na co dzień. Reszta to niedzielni kibice, którzy mimo niekoniecznie szerokiej wiedzy na temat samej gry, zasiadają przed telewizorami z wypiekami na twarzy i cieszą się nie mniej z sukcesów biało-czerwonych niż ci bardziej obeznani w dyscyplinie. A Polska jako naród zawsze przykłada wyjątkową uwagę do tego, co nasze. I właśnie dlatego nieco przed godziną 20 w niedzielę cieszyła się cała esportowa społeczność, bez wyjątków.

fot. Riot Games

Mimo wszystko ta podniosła chwila, która miała miejsce w Ahoy Arenie w Rotterdamie, zmusiła mnie do refleksji. O stanie polskiego CS-a napisano już dziesiątki tysięcy słów. Od dawna my – kibice polskich drużyn – nie mamy zbyt wielu powodów do radości z występów naszych rodzimych piątek. I w sumie przez ten okres posuchy dla tego tytułu w Polsce przywykliśmy już trochę do tej sytuacji, bo nawet jeśli już dojdzie do jakiegoś zrywu, to najczęściej po chwili wszystko wraca do punktu, w którym było wcześniej. To jednak nie jest tak, że na dobre zapomnieliśmy, co to znaczy cieszyć się z triumfów. Sam mam gdzieś z tyłu głowy widok Virtus.pro podnoszącego puchary na oczach całego świata. Niestety, w esporcie, w którym wszystko dzieje się z zawrotną szybkością, jest to już zamierzchła przeszłość.

Tym bardziej sukcesy polskich graczy w LoL-u sprawiają, że myśl o podobnych w CS-ie powoduje, że w oku kręci się łezka. I nie zrozumcie mnie źle – to nie tak, że chciałbym zabrać fanom ligi legend Jankosa i jakimś magicznym sposobem zrobić z niego światowej klasy strzelca w takim Astralis. Idealnie byłoby, gdyby osiągnięcia w obu wspomnianych tytułach szły w parze. Jakże piękniejszy byłby Major z udziałem polskich graczy. Co musiałoby dziać się w katowickim Spodku, gdyby i tak wyjątkowo gorąco reagująca publiczność mogłaby dodatkowo wspierać naszych rodaków. Ale cudownie byłoby zasiadać co weekend przed komputerów, by śledzić poczynania Polaków w średnio co drugim spotkaniu najważniejszych rozgrywek na Starym Kontynencie.

Sześciu polskich zawodników w League of Legends European Championship to zresztą nie wszystko, czego jako przedstawiciel społeczności CS-a wam, drodzy LoL-owcy, zazdroszczę. To także styl w jakim Jankos i koledzy rozprawili się ze swoim finałowym rywalem. Rekord najkrótszej gry w historii rozgrywek pobity w najważniejszym meczu? Dla tej piątki chłopaków to przecież nic trudnego. To również osiągnięcia indywidualne. Tytuł dla najlepszego dżunglera w lidze w rękach Jankowskiego? Prosta sprawa. Oskar "Selfmade" Boderek wybrany najlepszym wśród debiutantów? Dzień jak co dzień.

No kurcze, oddajcie CS-owi trochę tych sukcesów, bo przecież nie można być tak zachłannym.

Selfmade SK Gaming, LEC 2019 Spring Split
fot. Riot Games

To oczywiście nie tak, że życie fana LoL-a w Polsce jest usłane różami. Jest także druga strona medalu – chociażby występ devils.one na European Masters, z którym wasza społeczność wiązała tak ogromne nadzieje. Wyszło... trochę po CS-owemu. Oczekiwania były spore, a te zresztą nie wzięły się z niczego, toteż koniec przygody Diabłów jeszcze przed tym, jak zabawa zaczęła się na dobre, został powszechnie odebrany jako duża wpadka. Ale głowy do góry. U nas jest to już swego rodzaju norma, szczególnie gdy Virtus.pro po raz kolejny zadaje bolesny cios swoim fanom oczekującym współmiernych do międzynarodowego doświadczenia wyników i po dwóch spotkaniach pakuje się w podróż powrotną do domu. Czy nawet wspomniane D1, z Wiktorem "TaZem" Wojtasem na czele, po świetnym występie na warszawskich eliminacjach do GG League, w ciągu kilku tygodni znów bez powodzenia próbuje bić się o udział w większych turniejach.

Tak, nam słowo "zawód" zdecydowanie nie jest obce.

A teraz na poważnie. Ten tekst należy brać z lekkim przymrużeniem oka – w końcu na pewno ani ja, ani żadna osoba, której CS jest znacznie bliższy sercu niż LoL, nie będzie płakać z powodu sukcesów tych drugich. Dla mnie samego pojedynki słowne, do których często dochodzi na esportowych forach, w celu ustalenia, która z gier jest lepsza, to kompletny nonsens. Bez znaczenia jest, które rozgrywki są najlepiej oglądalne w Europie czy w samej Polsce. Nieważne który tytuł osiąga lepsze wyniki na Twitchu. Zaprzestańmy doszukiwania się we wszystkim niepotrzebnej rywalizacji, bo w końcu razem tworzymy niesamowitą, oryginalną i pełną różnic społeczność. I bez względu na to, czy po puchar sięga Jankos czy TaZ – świętujmy razem, doceniając, że w ten sposób o sporcie elektronicznym w Polsce jest i będzie coraz głośniej.

Śledź autora na Twitterze – RobinEsport


To pierwszy felieton z cyklu Zdaniem Suskiego. Kolejne ukazywać będą się cyklicznie co tydzień, w każdy wtorkowy wieczór.