– Wydaje mi się, że obecnie polska scena zaczęła walczyć między sobą, a tę scenę europejską porzuciliśmy. Wygląda jakby te nasze spotkania były ważniejsze niż te europejskie, co jest jakimś totalnym absurdem. Trzeba to krok po kroku naprawić – powiedział mi wczoraj Karol "rallen" Rodowicz krótko po wygranym finale ESL Mistrzostw Polski. I trudno się z zawodnikiem Aristocracy nie zgodzić, bo o ile takie turnieje, jak ESL MP cieszą i cieszyć powinny, to dla naszych rodzimych formacji bez wątpienia powinny one być tylko jednym z etapów, a nie celem głównym. W przeciwnym wypadku zaczniemy dusić się we własnym sosie.
Taka chłodna refleksja tuż po ostatnim meczu? A gdzie miejsce na radość i zadowolenie z poziomu turnieju? Cóż, na to był czas wczoraj. I o ile zarówno Arcy, jak i Virtus.pro gratulacje za udanego lana należą się jak psu buda, tak już dzień później warto skupić się na nadchodzących wyzwaniach, zamiast popadać w samozachwyt. Całe szczęście z rozmów z zawodnikami wynika, że oni sami także są tego świadomi i chwała Bogu. Gdyby tuż przed startem zamkniętych eliminacji do Minora (VP) albo DreamHack Open Summer (Arcy) nasi gracze puszyli by się z uwagi na triumf tylko na krajowej scenie, to byłoby źle. To by oznaczało, że dla naszej sceny nie ma ratunku – trzeba zaorać wszystkie hale, areny itp., bo szkoda marnować przestrzeń publiczną na pierdoły. Ale, jak wspomniałem, na szczęście jest inaczej.
Nie chcemy przecież, by jedynym momentem, gdy Polacy znajdą się na podium jakiejkolwiek imprezy, były Mistrzostwa nomen omen Polski. Oczywiście – nie chcemy też, by rodzime składy całkowicie porzuciły tego typu imprezy, bo dla wielu fanów jest to jedyna okazja, by zobaczyć swoich ulubieńców z bliska. Warto po prostu zapamiętać, że wczorajszy wynik nie jest w żaden sposób wiążący, bo nasze krajowe podwórko wyświechtany kiedyś frazes "każdy może wygrać z każdym" wprowadziło w życie w stopniu wręcz zatrważającym. W tych dziwnych czasach tylko międzynarodowe sukcesy mogą pomóc nam w bardziej rzeczywistym określeniu kto jest najlepszy w kraju – dlatego kiedyś było to AGO Esports, a potem Team Kinguin. A teraz jest to... No właśnie, kto?
Być może nadchodzące tygodnie dadzą nam odpowiedź, bo Polacy ponownie zostaną zmuszeni, by opuścić bezpieczne mury ojczyzny i jeszcze raz zmierzyć się z zachodem, który, co piszę z bólem serca (i pleców, bo PKP Intercity nie rozpieszcza pasażerów dalekobieżnych pociągów), coraz bardziej nam odjeżdża. Wydaje się jednak, że nic nie jest jeszcze stracone. Że dzień po święcie polskiego CS-a zawalczymy kaca i wykorzystamy małe sukcesy krajowe, by podbudować pewność siebie przed natarciem na zagranicę. W przeciwnym razie pozostanie nam czekać na kolejną edycję ESL MP czy innego lana, by jeszcze raz na kilka dni poczuć się lepiej.