Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy – stwierdził Gary Lineker po tym, jak reprezentacja Anglii przegrała z kadrą Niemiec w półfinale Mistrzostw Świat 1990. Od momentu wypowiedzenia tych słów minęło więc już prawie trzydzieści lat, ale z powodzeniem możemy je dziś przenieść na esportowe poletko i powiedzieć: – Majory CS:GO to takie turnieje, w których 24 drużyny biegają po serwerze, a na końcu i tak wygrywa Astralis. Od blisko roku tak właśnie wygląda scena, czy to się komuś podoba, czy nie. Niemniej o ile triumfy Duńczyków w Londynie, a potem w Katowicach były tak naprawdę "wliczone w koszta", tak ich zwycięstwo w Berlinie jeszcze do niedawna wydawało się dość mało prawdopodobne m.in. z uwagi na ich rozczarowującą formę. Nic więc dziwnego, że wiele ekip ostrzyło sobie zęby na potencjalny sukces w stolicy Niemiec. Były spore nadzieje, a w parze z nimi nierzadko idą jeszcze większe rozczarowania.

Najpotężniejsze dosięgło zapewne reprezentantów Teamu Liquid, którzy przez Majora mieli przejść z palcem w... wiadomym miejscu. Północnoamerykańska ekipa usilnie chciała udowodnić, że CS:GO to nie tylko Astralis, i o ile na innych imprezach faktycznie jej się to udawało, tak w tym najważniejszym momencie zawiodła. Liquid miało być tym zespołem, który skorzysta na słabej formie rywali, a tymczasem to zawodnicy adreNa pojawili się nad Renem jakby odmienieni. To nie było TL, które zachwycało. To nie było TL, które przewodziło rankingowi HLTV. Bez wahania można powiedzieć, że gracze zza oceanu zmarnowali prawdopodobnie najlepszą okazję na to, by w końcu sięgnąć po upragnione trofeum za mistrzostwo Majora. Mało prawdopodobne przecież, by w maju 2020 nadal połowa sceny pogrążona była w kryzysie, a druga połowa zastanawiała się nad przeprowadzeniem zmian. Teraz może być tylko trudniej, toteż z tym większym bólem NAF i spółka opuszczali Europę, by lizać rany na swoim kontynencie.

Wszystko na jedną kartę postawiło też ENCE. Drużyna z Finlandii od zawsze cieszyła się sporą sympatią, jak to zwykle w przypadku Kopciuszków bywa. W finale IEM-a to jej kibicowała większość Spodka, a na innych imprezach wcale nie było inaczej. Tę sielankową atmosferę popsuła jednak informacja z 23 sierpnia, gdy oficjalnie poinformowano, iż StarLadder Major Berlin 2019 będzie ostatnim turniejem, podczas którego barwy organizacji przywdziewać będzie Aleksib. Podjęcie tak zaskakującej decyzji i to tuż przed najważniejszym eventem drugiej połowy roku odbiło się Finom czkawką i to zarówno pod względem wizerunkowym, jak i sportowym. To znaczy, co do tego drugiego nie można mieć pewności, bo nawet bez perspektywy rychłych zmian skład w północy Europy mógł odpaść z zawodów już w ćwierćfinale. Może tak by było, ale wiele osób wykorzystało ten fakt jako dowód, że moment ogłoszenia rozstania z dotychczasowym prowadzącym (a przy okazji także sam fakt tegoż rozstania) to było najgorsze, co ENCE mogło zrobić. Że tak posłużę się klasykiem:

Kontynuując ten tekst, będący jednocześnie swoistym podsumowaniem, jak i festiwalem żalów i zażaleń, nie można nie wspomnieć o HellRaisers. Niezłe cwaniaczki z tego HR, nie ma co. Wymienić trzech członków składu, a i tak zagrać na Majorze? Co prawda zagrać bez trenera za plecami, ale jakie to ma znaczenie, skoro mamy zagraną piątkę występujących ze sobą od niemal pół roku graczy, prawda? Cóż, w tym wypadku niekoniecznie. Nie wiem, czy to brak lmbt, czy też ogólna przeciętność drużyny, którą organizacja skleciła po powrocie z IEM Katowice, ale coś, mówiąc kolokwialnie, nie kliknęło. I to nie kliknęło na tyle, że silniki samolotu, którym skład powrócił z Berlina, nie zdążyły jeszcze ostygnąć, a już wszyscy zawodnicy zajęli wygodnie miejsca na ławce rezerwowych. Cwaniactwo nie popłaciło, chociaż nie możemy mieć do samego HR pretensji, bo przecież wszystko zostało zrobione zgodnie z regulaminem. Tak czy inaczej, włodarze z Ukrainy mieli zapewne nadzieję, że ostatkiem sił uda się ich podopiecznym dostać do Fazy Nowych Legend, by potem wygrać w niej ten jeden upragniony mecz. No ale nie udało się. Co więcej, ekipa dowodzona przez ANGE1A odpadła już w Fazie Nowych Pretendentów. Zatem co się odwlecze to nie uciecze – HellRaisers jednak wystąpi na Minorze, tyle że tym organizowanym w przyszłym roku.

A na koniec tej podróży warto zahaczyć na chwilę o Francję. Poprzyglądać się wieży Eiffla, pozwiedzać Pola Elizejskie oraz wsłuchać się w płacz tamtejszych kibiców. Francja bowiem już jakiś czas temu przestała się liczyć na Majorach, chociaż w przeszłości gracze z tego kraju potrafili nawet wygrywać tego typu turnieje. Tym razem miało być inaczej. W stawce był Team Vitality i jego główna siła napędowa, czyli fantastycznych nastolatek ZywOo. Było także G2 Esports, które zdawało się wreszcie znaleźć odpowiedni rytm, co udowodniło przy okazji finałów ESL Pro League. I chociaż końcowy triumf wydawał się mało realny, tak próba włączenia się do walki o niego była już w teorii możliwą do wyobrażenia sytuacją. I co? I jajco. Dla G2 turniej skończył się na Fazie Nowych Legend, gdy okazało się, że wygrane z Natus Vincere czy też MIBR-em są nieistotne w momencie, gdy przegrywa się z Renegades. Lepiej poradziło sobie Vitality, które awansowało nawet do play-offów, ale już w pierwszym ich meczu zostało sensacyjnie pokonane przez AVANGAR. Ogromne nadzieje kibiców znad Sekwany stały się więc przekleństwem i doprowadziły do ogromnego zawodu, a efektem tego będzie m.in. szufla, która czeka nas na tamtejszej scenie.

Jak kilka lat temu napisał jeden z moich byłych redakcyjnych kolegów, każdy Major pisze swój scenariusz. I chociaż jest to truizm w najczystszej postaci, to nie sposób się nie zgodzić, że do StarLadder Major Berlin 2019 pasuje aż zanadto. Po raz pierwszy od dłuższego czasu miała być realna walka o zwycięstwo kogoś innego niż Astralis. Miało być inaczej, miały być chwile triumfu, a w większości były rozczarowania. Bo nawet AVANGAR, które osiągnęło przecież największy w swojej historii sukces, nie tryska raczej szczęściem. Bo i trudno, by tak było, skoro minione miesiące i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tym razem pokonanie Astralis jest możliwe. A może po prostu nigdy tak naprawdę możliwe nie było? To znaczy, nie na Majorze.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn