Niedawno w jednym z komentarzy ktoś zwrócił mi uwagę, że ciągle tylko narzekam, że bezustannie nic mi się nie podoba i w ogóle nigdy nic mi nie pasuje. Nie pamiętam twojego nazwiska, drogi czytelniku, ale mam dla ciebie dobrą wiadomość – dziś narzekać nie będę. Bo i, cholera, nie mam powodu. Miniony tydzień, a zwłaszcza jego zakończenie, był niemal perfekcyjny i po raz pierwszy od dawna oglądanie polskich drużyn CS:GO nie wiązało się z płaczem, bólem zębów i kokluszem. Wreszcie dało się, a przede wszystkim chciało się to oglądać. Dziś czuję się niczym narkoman na głodzie, który wreszcie miał okazję przyjąć kolejną działkę – chcę więcej i więcej. Tylko czy to "więcej" faktycznie się pojawi?

Gdynię i Budapeszt dzieli od siebie niespełna tysiąc kilometrów, ale wczoraj ten dystans nie był w ogóle wyczuwalny, bo przecież dla emocji kilometry to żadna przeszkoda. Jednocześnie byliśmy bombardowani doniesieniami znad polskiego morza i znad Dunaju. A były to doniesienia różne i nie zawsze niosły one ze sobą dobre informacje. Bo chociaż koniec końców Illuminar zatriumfowało w Games Clash Masters, tak Virtus.pro musiało się ostatecznie obejść smakiem i pogodzić z drugim miejscem podczas V4 Future Sports Festival 2019. Powiem szczerze – wydawało mi się, że nie doczekam już czasów, gdy drugie miejsce Niedźwiedzi na międzynarodowej imprezie wywoła u mnie uczucie rozczarowania. A jednak tak się stało, bo chociaż z VP bywało różnie, nie zawsze było mi po drodze z podejmowanymi przez ekipę decyzjami, to nadal jej kibicowałem, jak zresztą każdej polskiej formacji. I liczyłem, że przełamie ona tę zbyt długą pucharową posuchę. Niestety nie udało się i chociaż z jednej strony jestem rozczarowany, to z drugiej strony cieszę się, że w ogóle dano mi powód do tego, bym to rozczarowanie poczuł. Bo nie czarujmy się – kto tak szczerze jeszcze przed startem zawodów wierzył, że Virtusi realnie włączą się do walki o pierwsze miejsce? Ktoś powie, że przesadzam, bo V4 FSF to przecież drugorzędna impreza. Może i tak jest, ale pamiętajmy, że na drodze Polaków stanęły nie ekipy z czwartej dziesiątki rankingu HLTV, a Ninjas in Pyjamas oraz mousesports, czyli nadal przedstawiciele europejskiej czołówki.

Ale żeby nie było, że gloryfikuję tylko Virtus.pro – ogromne brawa należą się Illuminar Gaming, które pokazało, że nie trzeba mieć szeregu specjalistów, trenerów mentalnych, personalnych, analityków, specjalistów od diety itp., by móc realnie powalczyć o jakiekolwiek trofeum. Przede wszystkim jednak chciałbym bić barwo Pawłowi "innocentowi" Mockowi i spółce dlatego, że przetrwali. Przetrzymali cios, który spadł na nich nagle, a którym było rozstanie z organizacją, i postanowili nadal iść dalej, chociaż mieli przecież możliwość powalczyć o angaż w x-kom AGO. Od tego momentu minęły dwa miesiące i Jastrzębie dopiero tak naprawdę rozpoczynają funkcjonowanie nowego składu, podczas gdy iHG zdążyło właśnie podnieść międzynarodowe trofeum. Napisałbym więc, że teraz wszyscy otrzymaliśmy dowód, że decyzja byłych graczy x-komu o odrzuceniu oferty AGO była słuszna, ale przecież nikt tego dowodu nie potrzebował, bo od samego początku pojawiały się praktycznie tylko takie głosy. Nie można też zapomnieć, że Illuminar, podobnie jak VP, na swojej drodze natrafiło na zespoły teoretycznie wyżej notowane. Była przecież FURIA Esports, którą oglądaliśmy na ostatnich dwóch Majorach, było Aristocracy, czyli triumfatorzy ESL Mistrzostw Polski i finaliści Polskiej Ligi Esportowej. Było też Sprout, które dopiero co świętowało awans do ESL Pro League. Wszystkie te drużyny były, a potem... już ich nie było, bo Mocek wraz z kolegami odesłali je do domu.

Że były niedociągnięcia zarówno w grze VP, jak i iHG? Oczywiście, że były. Że V4 FSF czy GCM daleko do imprez typu ESL One czy DreamHack Masters? No jasne, że tak. Że raz do roku to i kura pierdnie? Ano i tak się zdarza. To wszystko prawda, ale chociaż przez chwilę wstrzymajmy nasz galopujący sceptycyzm i cieszmy się tym, że w końcu mamy się czym cieszyć. Ostatnio takich chwil nie było dużo i nie wiadomo kiedy znowu się pojawią, bo wiadomo, że forma esportowca, zwłaszcza w Polsce, bywa kapryśna. Wcale nie twierdzę, że od teraz Virtus.pro i Illuminar szturmem zdobędą międzynarodowe salony i za chwilę regularnie będziemy je oglądać na największych na świecie turniejach, bo być może wcale tak nie będzie. Ale czy dziś powinno mieć to znaczenie? Bynajmniej. Na zamartwianie się przyjdzie pora za jakiś czas – wtedy znowu będziemy mogli stać się zapatrzonymi w swoich idoli fanatykami, którzy każde słowo krytyki traktują jak hejt, albo zgryźliwymi zrzędami, które tylko czekają na pierwsze potknięcie, by z triumfem zakrzyknąć "A NIE MÓWIŁEM?". Spokojnie, i jedni, i drudzy będą mieli jeszcze swoje "wielkie" chwile. Niemniej teraz wielkie chwile ma polski CS, który w minionym tygodniu chociaż na moment i chociaż częściowo przypomniał sobie, że kiedyś był wielki. Wspaniały to był tydzień, nie zapomnę go nigdy. A czego sobie życzę w kolejnym tygodniu? Tego samego, co w poprzednim.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn