Ludzie z natury mają skłonności do wydawania pieniędzy w nieprzemyślany sposób. Lubimy to kupić sobie czegoś za dużo, to zainwestować w coś, co po pewnym czasie okazuje się totalnym niewypałem. No i właśnie coś podobnego przeżyły organizacje esportowe, które postanowiły przygarnąć miejsce w pierwszym sezonie Flashpointa. Jak podają źródła, ta wątpliwa przyjemność mogła kosztować każdą z nich nawet 2 miliony dolarów. Pytanie: po co?
Powstawanie lig franczyzowych w CS:GO bez wątpienia było jednym z najbardziej gorących tematów w ostatnim czasie. Flashpoint miał być bezpośrednią konkurencją dla ESL Pro League i od samego początku ścieżka obrana przez organizatorów tej ligi wydawała się całkiem rozsądna. Ściągnięto przecież czołowych komentatorów, uczono się na błędach rywali na rynku esportowym, a nawet ostatecznie zapowiedziano otwarte kwalifikacje do turnieju, by dać szansę każdemu. Do pewnego czasu wszystko zdawało się mieć ręce i nogi – aż czar prysł.
Dziś Flashpointa trudno w jakikolwiek sposób nazwać bezpośrednim konkurentem EPL-a. W którymś momencie tworzenia tego projektu coś poszło nie tak i nagle zamiast dwóch równorzędnych lig CS:GO na świecie mamy jedną poważną i jedną... no cóż, co najwyżej przeciętną. Popatrzmy tylko na listę uczestników i miejsca poszczególnych ekip w rankingu HLTV. Najwyżej notowane MAD Lions, to obecnie 12. siła świata. Dalej FunPlus Phoenix z byłym składem Heroic na pokładzie – tu lokata numer 14. Potem jeszcze Gen.G zajmujące 15. pozycję i na tym koniec, jeśli chodzi o drużyny z DRUGIEJ dziesiątki zestawienia.
W obliczu takiej stawki zespołów kwota 2 milionów dolarów za slota w rozgrywkach wydaje się po prostu kuriozalna. Zresztą chyba i same kluby (a przynajmniej większość z nich) szybko się o tym przekonały, wszakże organizatorom finalnie nie udało się zmonetyzować nawet dziesięciu miejsc w lidze, bo właśnie tyle formacji początkowo miał liczyć FLASHPOINT. Zamiast tego doszło do absurdalnej sytuacji, w której przepustkami do zmagań nagrodzone zostało chociażby Copenhagen Flames, które podczas światowych kwalifikacji wygrało aż cały jeden mecz. Niewiele brakło, a w gronie szczęśliwców zlazłoby się AVEZ Esport, ale Ośmiornice z Los Angeles wróciły z kompletem porażek. Niemniej zwolnienie miejsc przez kolejne formacje mogłoby sprawić, że całe lanowe eliminacje nie miałby sensu, bo okazałoby się, że do awansu potrzebna byłaby tylko obecność na turnieju.
O ile samo grono uczestników jest po prostu mizerne, to na domiar wszystkiego część z drużyn nie przyleciała do USA nawet w optymalnym składzie. Problemy wizowe wykluczyły Håkon "hallzerka" Fjærliego, zawodnika Dignitas; Karol "rallen" Rodowicz będzie wspomagał tymczasowo c0ntact Gaming, a Team Envy zagra ze swoim trenerem, Nikolą "LEGIJĄ" Niniciem.
Wszystko to brzmi jak nieśmieszny żart, ale niestety takie są realia. Z tworu mającego na celu zrewolucjonizowanie współczesnego CS-a wyszedł obiekt drwin i projekt o bez wątpienia bardzo kiepskim potencjale marketingowym. Bo jakkolwiek dobrze nie opakujesz tego produktu, to i tak nie przyciągniesz przed ekrany rzeszy zapalonych fanów, których zresztą jeszcze dziś czeka taki hit jak MAD Lions kontra HAVU Gaming.
Czy to kolejna odsłona cyklu DreamHack Open, czy jedna z najważniejszych lig z pulą nagród równą tej na Majorze? Chyba bliżej do tego pierwszego.