To opowieść o esportowej podróży w nieznane. To opowieść o licznych obawach, nowych wyzwaniach i niepowodzeniach, ale także o sukcesach i obiecujących prognozach na przyszłość. To opowieść o początku przygody Michała "MICHA" Müllera na północnoamerykańskiej scenie CS:GO. W obszernym wywiadzie 23-letni zawodnik opowiedział nam między innymi o kulisach transferu do Teamu Envy, a także o procesie aklimatyzacji w nowym otoczeniu, na innym kontynencie, w anglojęzycznym składzie. Zapraszamy do lektury!


Marcin Gabren: Przed 2020 rokiem gracze z polskiej czołówki dość rzadko zapuszczali się do międzynarodowych drużyn, a nawet jeśli już, to z reguły nie wiązało się to z wyjazdem z kraju. Ty zdecydowałeś się na przeprowadzkę i to od razu na drugi brzeg Oceanu Atlantyckiego. Czujesz się pionierem?

Michał "MICHU" Müller: Myślę, że tak. W końcu w Stanach Zjednoczonych nie grał dotąd żaden polski gracz. Co prawda niektórzy, tak jak choćby NEO czy innocent, występowali już w międzynarodowych składach, ale to ja jestem pierwszym Polakiem w USA. Nie sądzę jednak, by wiązało się to z jakąkolwiek presją. Gdyby przyszło mi to ocenić, to powiedziałbym, że tej presji nie odczuwam. Po prostu zdecydowałem się na taki ruch jako pierwszy i to wszystko w tej materii.

Gdy na początku roku zastanawiałeś się nad swoją przyszłością, kontaktowałeś się z rodakami, którzy już wiedzą, z czym je się występowanie za granicą, prosząc ich o dobrą radę?

Z własnej ciekawości rozmawiałem z NEO i NEEXEM. Chciałem się dowiedzieć, jak to wygląda i jak szybko NEEX, który przy okazji swojego transferu – tak mi się przynajmniej wydawało – nie mówił biegle po angielsku, zaadaptował się do komunikacji w innym języku. Sam miałem oczywiście pewne obawy – nigdy wcześniej nie grałem w CS-a w anglojęzycznym składzie, nawet w FPL-u. Chciałem poznać odpowiedzi na dręczące mnie pytania, więc takie rozmowy faktycznie miały miejsce.

Czy – biorąc pod uwagę, że wcześniej nie szlifowałeś angielskiego nawet w luźnych gierkach – spodziewałeś się, że zaledwie miesiąc po rozstaniu z ex-Virtus.pro będziesz już miał nowy dom?

Dostałem całkiem sporo ofert, natomiast nie były one jednak tak atrakcyjne, więc planowałem czekać na odpowiednią propozycję jeszcze dłużej. Cały czas byłem jednak dobrej myśli. Wiedziałem, że jeśli w jakiejś drużynie zwolni się miejsce, to na pewno ktoś się do mnie odezwie, bo nie ukrywam, że pewien poziom w Virtus.pro reprezentowałem. Liczyłem na to, że ktoś się ze mną skontaktuje, ale jednocześnie byłem skłonny czekać nawet do kwalifikacji do Majora zaplanowanych dopiero na maj. Cóż, propozycja od Envy dotarła do mnie wcześniej, a ja z niej skorzystałem. 

Oferta z naprawdę odległych Stanów Zjednoczonych była dla ciebie niespodzianką? Nastawiałeś się na Europę czy miałeś z tyłu głowy świadomość, że może się po ciebie zgłosić ktoś z USA?

Nie brałem tego pod uwagę. Po otrzymaniu propozycji od Envy przemyślałem ją oczywiście tak samo, jak zrobiłbym to z każdą inną. Na początku trochę nie dochodziło do mnie, że to aż tak poważny krok, choć wiedziałem, że będę musiał grać, komunikując się w języku angielskim. Albo inaczej – ja tego pragnąłem, bo chciałem iść dalej. Nie chciałem już grać w polskim zespole, więc byłem gotowy nie tylko na zmianę języka, w którym będę komunikował się z kolegami z drużyny, ale też na zmianę klimatu. Miałem świadomość, że będę grał z osobami, których wcześniej nie znałem. Tak naprawdę nie spodziewałem się jednak, że oferta dotrze do mnie aż z Ameryki, choć dopuszczałem do siebie taką możliwość. W wywiadzie z HLTV wspomniałem, że jestem na to gotowy, choć teraz z perspektywy czasu sam nie wiem, czy rzeczywiście byłem przygotowany na 100%. W każdym razie ostatecznie podjąłem decyzję, jaką podjąłem i nadal uważam, że to był słuszny i w dodatku jedyny możliwy na tamten moment wybór. Na pewno tego nie żałuję.

fot. Team Envy

Czym wyróżniało się Envy na tle innych ofert? Jak długo analizowałeś tę propozycję?

Pozostałe oferty nie były po prostu tak dobre, a ja przyjmowałem je z przymrużeniem oka, bo dałem sobie czas na znalezienie dla siebie odpowiedniego miejsca.

Szczerze mówiąc, nie miałem dużo czasu na podjęcie decyzji, to nawet nie był tydzień, bo zbliżały się otwarte eliminacje do Minora. Na drugi dzień po podpisaniu kontraktu rankiem wyleciałem już z Warszawy do Stanów, więc to wszystko potoczyło się strasznie szybko. Czym skłoniło mnie Envy? Na pewno ważne było to, jak wielka to marka, ale sam poziom życia w Dallas też miał znaczenie. Do tego dochodzi również sama przeprowadzka – wiesz, to taki american dream. Co mogę jeszcze dodać? Envy to po prostu zajebista organizacja.

Kolejnym czynnikiem było nowe wyzwanie, czyli to, co lubię. Polecę do Ameryki, sprawdzę, czy jestem już gotowy i czy naprawdę jestem na tyle odważny, żeby to wszystko zrobić. Czasu do namysłu nie było wiele, ale razem z moją agencją menedżerską i moimi rodzicami stwierdziliśmy, że to dobra oferta i trzeba z niej skorzystać.

Mówisz, że czas między finalizacją negocjacji i wylotem do USA liczyłeś nie w dniach, a w godzinach. Jakie uczucia towarzyszyły ci podczas długiej, w pewien sposób symbolicznej podróży w nieznane? Jakby nie patrzeć, zostawiłeś za swoimi plecami wszystkie swoje dotychczasowe dokonania.

Często niepokoję się czymś przed samym wydarzeniem, nawet dzień przed meczem zdarza mi się stresować, ale gdy już dochodzi do tego spotkania, to cały stres znika i myślę o totalnie innych rzeczach. Z pewnością kłębiło się we mnie naprawdę wiele obaw, nie byłem też na tysiąc procent pewny swojego języka angielskiego. Przez około dwa lata raz w tygodniu brałem udział w lekcjach i pracowałem na platformie językowej, ale, prawdę mówiąc, nie przykładałem do tego aż tak ogromnej wagi. Wiadomo, że starałem się poznawać nowe zasady czy słowa i z każdym dniem osiągać coraz większy luz podczas konwersacji, ale nie miałem pojęcia, jak będzie wyglądało życie z Amerykanami z krwi i kości. To był skok na głęboką wodę.

Wiedziałem, że poradzę sobie, jeśli chodzi o umiejętności w grze – to jest to, co potrafię i w czym czuję się pewnie. W tym aspekcie nie miałem powodów do napięcia. Największe obawy towarzyszyły językowi angielskiemu, samej aklimatyzacji i temu, co na mnie tak naprawdę czeka, bo zbyt wieloma informacjami mimo wszystko nie dysponowałem. Trudno było dowiedzieć się wszystkiego tak na już. Miałem więc poznać nowych ludzi, zamieszkać tysiące kilometrów od rodziny, choć nie wiedziałem, jak to wszystko będzie wyglądało, gdzie w ogóle będę mieszkał i czy poradzę sobie z angielskim – to w największym stopniu budowało niepokój.

To opowiedz, jak powitano cię w Dallas. Bariera językowa rzeczywiście sprawiała na początku pewne problemy?

Dopiero nazajutrz po moim przybyciu na miejsce spotkałem się z ryannem i Niftym, którzy powitali mnie w biurze. Tam czekał też na mnie CEO Envy - Mike, a także Graham (VP of Team Operations). Krótko porozmawialiśmy, podłączyłem swój sprzęt, zjedliśmy z chłopakami wspólną kolację i na tym się skończyło.

Jeśli chodzi o barierę, to na początku na pewno nie było łatwo, bo akcent amerykański jest zupełnie inny. Wiele zależy też od osoby, z którą się rozmawia. Niektórzy Amerykanie mówią dla mnie bardzo wyraźnie, niektórych podczas pierwszych dni nie rozumiałem natomiast w ogóle, w tym także ryanna. Po wspólnym graniu przez trzy miesiące zdołałem się już jednak przyzwyczaić i nie mam już większych problemów, choć naturalnie zdarzają się jeszcze sytuacje, gdy czegoś nie udaje mi się w pełni wyłapać. Nikt z zespołu nie zwraca na to większej uwagi i zawsze wszystko sobie wyjaśniamy. Myślę, że szybko się uczę i z każdym dniem bariera jest coraz mniejsza.

Przyznałeś, że pierwszymi kompanami z ekipy, których poznałeś, byli ryann i Nifty. LEGIJA i Calyx dotarli na miejsce po tobie?

Tak, dolecieli do Dallas dwa dni później.

Pojawienie się w ekipie Europejczyków, dla których angielski też nie jest pierwszym językiem, było dla ciebie okolicznością sprzyjającą?

Uważam, że tak. Dzięki temu mogłem zapoznać się z angielskim krok po kroku. Nie było przecież tak, że z dnia na dzień rozmawiałem z pięcioma Amerykanami i byłem w tym sam jak palec. Calyx też nie opanował jeszcze języka na perfekcyjnym poziomie, więc łatwiej było mi się z nim porozumiewać, natomiast z każdym dniem jest coraz lepiej, choć oczywiście nasz angielski odbiega od typowego amerykańskiego stylu. LEGIJA mieszkał już kiedyś w Stanach, więc jest bardziej obyty i na początku często był łącznikiem między mną i Calyxem a resztą graczy czy ludźmi z organizacji. Od czasu do czasu tłumaczył nam problematyczne kwestie, ale naturalnie obecnie nie jest to już potrzebne.

fot. Beyond the Summit/Todd Gutierrez (twitter.com/summit1g)

Jak wygląda gra w Envy pod kątem zaplecza personalnego? Z tego, co można się dowiedzieć, wynika, że jest z kim współpracować.

Zaplecze rzeczywiście jest szerokie, ale wydaje mi się, że w innych organizacjach jest tak samo, tylko gracze nie mają kontaktu z grafikami czy specjalistami od social mediów, a także nie działają na co dzień z np. trenerem od przygotowania motorycznego. W biurze mamy świetne warunki do gry, a dodatkowo mamy kontakt z wszystkimi pracownikami organizacji, więc to zaplecze w moich oczach wygląda na większe. Mamy chociażby kontakt z psychologiem sportowym, choć opiekuje się on graczami Envy ze wszystkich dywizji. To lekkie ograniczenie, wolałbym na pewno współpracować z osobą, która byłaby odpowiedzialna jedynie za nasz zespół. Kolejnym ekspertem jest trener personalny – każdy gracz umawia się z nim na łącznie trzy godziny treningu w każdym tygodniu. Nie jesteśmy w końcu bodybuilderami, nie chcemy być największymi koksami na świecie, tylko dbamy o formę psychiczną i fizyczną – tym zajmuje się właśnie nasz trener od przygotowania motorycznego. Dla mnie to coś nowego, ale bardzo fajnego.

Jak ostatecznie została rozwiązana kwestia twojego zamieszkania? Wiem, że docelowo miałeś zamieszkać w apartamencie. 

Ze względu na obecną sytuację na świecie niektóre kwestie formalne dotyczące wynajmu mieszkania przedłużyły się i jeszcze czekam na swój apartament. Na samym początku, kiedy dotarłem do Dallas, mieszkałem przez jakiś czas w hotelach, a obecnie razem z Calyxem i LEGIJĄ mieszkamy w apartamencie zapewnionym przez Envy.

Jak sprawdza się system trenowania całym zespołem w jednym miejscu?

W sumie tylko na początku graliśmy razem z jednego biura, ale nie trwało to zbyt długo. Potem był turniej w Los Angeles, na który przez problemy wizowe, a potem koronawirusa nie poleciał z nami moose. W LA mieszkaliśmy w jednym domu, w którym trenowaliśmy w piątkę, właśnie bez Kanadyjczyka, więc też nie był to pełny skład. Aktualnie rozgrywamy swoje spotkania z mieszkania, w którym mieszkamy w trójkę, natomiast każdy z nas znajduje się jednak w osobnym pokoju, a to już jest pewna różnica. Tak naprawdę – nie licząc dwóch tygodni, w tym także okresu spędzonego na bootcampie w Serbii – nie gramy razem, więc trudno mi wyciągać jakiekolwiek wnioski.

Nie odczuwasz żadnej różnicy w porównaniu do systemu, w którym każdy gra we własnym domu, a drużyna zbiera się w grupę jedynie na bootcampach?

Moim zdaniem gra w pięć czy sześć osób z biura, do którego przychodzi się codziennie, jest bardzo fajna. Jestem zwolennikiem tego pomysłu, bo otwiera on znacznie więcej możliwości. Jest raźniej, ciągle utrzymujesz bezpośredni kontakt z kompanami, ciągle ich widzisz. To coś więcej niż tylko gracze, których słyszysz na TeamSpeaku, tak jak to w mojej karierze zawsze wyglądało. Kolejnym plusem jest wspólne spędzanie czasu poza serwerem. Nie jest tak, że witamy się na treningu, gramy, kończymy i już po wszystkim, tylko też razem wychodzimy, by np. odpocząć czy porozmawiać po meczu. Możemy pójść do parku, spokojnie pogadać – jak w normalnym życiu. Uważam, że to ogromna zaleta mieszkania całą formacją w jednym mieście.

Wracając jeszcze do przywołanego już bootcampu w Belgradzie – to właśnie tam łączyliście elementy swojej układanki w jedną całość czy proces ten miał miejsce jeszcze przed wylotem do Europy?

Nad podstawami naszej gry zaczęliśmy pracować już w Dallas, gdzie poświęciliśmy na to około półtora tygodnia. Przed bootcampem udało nam się zrobić całkiem sporo, a w Serbii dopracowywaliśmy wszystkie detale. Wiadomo, że w Europie jest znacznie więcej lepszych drużyn niż w NA, więc łatwiej tam trenować. Możesz sprawdzać swój poziom na tle groźniejszych przeciwników, co daje ci zdecydowanie więcej niż bieganie po mapie, do którego często niestety dochodzi w Stanach. Nasz dzień treningowy to jest po prostu taki luzik i trudno czasami jest coś przećwiczyć, bo jesteś zbyt rozprężony – najzwyczajniej w świecie tylko biegasz i zabijasz rywali. Dlatego bootcamp w Europie był bardzo owocny.

Pierwszym poważnym sprawdzianem w nowych barwach były zamknięte kwalifikacje do Minora, na papierze słabiej obsadzone niż te w Europie, ale rywalizacja i tak była naprawdę wyrównana. Można nawet powiedzieć, że każdą pojedynczą wygraną mapę musieliście sobie wyszarpać.

Dostaliśmy się na lana, wygrywając pierwsze otwarte kwalifikacje, a potem przedzierając się przez zamknięty etap zmagań. To prawda, że te zwycięstwa były wyszarpane, ale trudno było spodziewać się czegoś innego – że te mecze będą łatwe. Poziom w Counter-Strike'u jest wyrównany, a my w dodatku byliśmy jeszcze świeżą drużyną grającą wówczas razem może z półtora miesiąca. Nie oczekiwaliśmy fajerwerków i zwycięstw z każdym do 5. Cieszyły nas te wygrane, cieszył nas sam awans – nieważne, że wywalczony z pewnymi problemami. Finalnie dostaliśmy się do Rio de Janeiro, do którego jednak nie polecieliśmy przez koronawirusa. Cóż, trzeba walczyć od nowa.

Jak zareagowaliście, gdy okazało się, że o Majora będziecie walczyć nie z Triumph czy RED Canids, a z praktycznie samymi markami pokroju 100 Thieves czy Evil Geniuses?

Nie było to miłe doświadczenie. Coś takiego w moim życiu jeszcze się nie wydarzyło, tym bardziej że ten Minor dla naszej świeżej drużyny byłby jednym z najważniejszych turniejów. Informacja nie była więc przyjemna, ale nie pozostało nam nic innego jak trenować jeszcze ciężej i po prostu rzucić wyzwanie najlepszym. Jak mogliście wszyscy zauważyć, całkiem nieźle nam poszło. Wygraliśmy z Liquid, wygraliśmy z Bad News Bears, wygraliśmy z Yeah Gaming. Myślę, że nasza gra wyglądała bardzo dobrze, byliśmy blisko pokonania FURII i chyba jeszcze bliżej triumfu nad MIBR. Cieszy fakt, że popełnialiśmy podczas tych pojedynków bardzo dużo błędów, a i tak sięgaliśmy po wygrane, zdobywając również wiele rund nawet w przegranych potyczkach. To obiecująca prognoza na przyszłość.

fot. Team Envy

Przed Road to Rio odbył się jednak jeszcze Flashpoint, którego lanowa odsłona szybko została przerwana. Jak przebiegał początek pandemii w USA? Kiedy po raz pierwszy zrozumiałeś powagę sytuacji?

Flashpoint był dla mnie niezwykle dziwnym turniejem. Jego część odbyła się na lanie, inna część online. Jedną połowę zmagań graliśmy z trenerem, drugą już w normalnym składzie, ale z kolei moose miał wówczas 120 pingu, bo zgodnie z zasadami musieliśmy korzystać z serwerów z Los Angeles, a on jest z Kanady. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że oddaliśmy te rozgrywki. Turniej do skreślenia. Nie chcę go pamiętać, personalnie był dla mnie tragiczny i w ogóle go nie czułem.

Jeśli chodzi natomiast o samą pandemię, to w Dallas nie pojawiły się zbyt wielkie obostrzenia. Nie wiem jednak, jak wyglądała sytuacja w innych stanach, bo nie interesowałem się tym jakoś szczególnie, raczej skupiałem się na tym, co działo się u mnie. Nie wydano na przykład nakazu noszenia maseczek, choć oczywiście było to rekomendowane. Pozamykano kilka parków, ale, nie licząc pewnych restrykcji przy zamawianiu jedzenia, podczas mojej obecności na miejscu nie wprowadzono naprawdę poważnych ograniczeń. Gdy tydzień temu opuszczałem Dallas, restauracje były już powoli otwierane.

Wiesz, jaka atmosfera panowała wśród uczestników Flashpointa zgromadzonych w LA? Spora część z nich na co dzień mieszka przecież w Europie, w której w tamtym okresie ograniczano nawet ruch graniczny, co mogło utrudnić powrót do domu. W takim położeniu znalazł się choćby rallen.

Tak jak już powiedziałem, ten turniej jest dla mnie do wymazania z pamięci. Co chwilę organizowano jakieś zebrania drużyn i ich kapitanów, którzy decydowali o dalszych losach imprezy. Nie wiadomo było, czy zawody się odbędą, w którym momencie zostaną przerwane, czy ktoś wróci do domu. Cały czas coś się działo, długo nie mieliśmy pojęcia, czy nasz kolejny mecz zostanie rozegrany, czy nie. Do tego dochodzą problemy, o których wcześniej wspomniałem. Nie wiedzieliśmy też, czy zostać w Los Angeles, czy może wrócić do Dallas. Ogólnie ciężka sprawa.

Miałeś okazję spotkać się twarzą w twarz z rallenem, zanim wybuchło zamieszanie? Los nie skojarzył was w końcu na serwerze.

Zgadza się, nie spotkaliśmy się na serwerze, ale udało się to w prawdziwym życiu, choć niestety tylko raz, jeszcze przed naszymi pierwszymi meczami. Pogadaliśmy dziesięć minut i to tyle; później musieliśmy wykonywać już zadania narzucone przez organizatorów, więc przestrzeni na rozmowę nie było zbyt wiele. W dodatku nie mieszkaliśmy blisko siebie i obaj większość czasu poświęcaliśmy na treningi.

A potem zamieszanie było jeszcze większe. 

Tak. rallen ostatecznie wrócił do Polski, ja za to musiałem zostać w Stanach jeszcze ponad miesiąc przez kwalifikacje do Majora.

Między Flashpointem i RtR wzięliście udział także w eliminacjach do DreamHack Masters, choć podejrzewam, że wolałbyś do nich nie wracać. Nie wierzę jednak, że feralny mecz z Cloud9 nie wrył się w twoją pamięć, szczególnie że dzień później nie udało wam się pokonać Bad News Bears i zostaliście z niczym.

Myślę, że końcówka starcia z Cloud9 podłamała nas trochę i przez to przegraliśmy mecz finałowy. W sumie to nie graliśmy źle, uważam, że nasze mecze w tych kwalifikacjach wyglądały w porządku. Jeden błąd, jedna głupia runda zaważyła na tym, że nie tylko przegraliśmy batalię z C9, ale też podłamaliśmy się i ulegliśmy kolejnemu rywalowi. Wydaje mi się, że decydujące spotkanie o awans zagraliśmy bez jaj – tak jakbyśmy przegrali ten mecz już dzień wcześniej. Wiadomo, że błędy się zdarzają, trudno mi opisywać, co tam się wydarzyło. 

Szczerze mówiąc, nie wiem nawet, czy wzięlibyśmy udział w turnieju głównym, gdyby udało się na niego awansować. Zgodnie z planem ja, LEGIJA i Calyx mieliśmy wrócić do Europy, bo mój paszport tracił ważność. Zyskało na tym Chaos, które pod naszą nieobecność w Stanach zastąpiło BNB, gdy te się rozpadło. Nie ma się jednak co załamywać – do końca roku turniejów będą jeszcze dziesiątki, a te eliminacje były dla nas ważną lekcją.

Mecz z Cloud9 sprawił, że pomarkotnieliście, ale już kilka później towarzyszyły już wam pewnie kompletnie odmienne odczucia. Nie na co dzień wygrywa się przecież w tak świetnym stylu z Liquid, nawet jeśli zeszłoroczni dominatorzy mierzą się w ostatnim czasie z pewnymi kłopotami. Wasza pewność siebie odrodziła się w mgnieniu oka?

Ten mecz bardzo dużo nam dał i rzeczywiście odbudował naszą pewność siebie. Jestem już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że biorę wszystko na chłodno. Wiedziałem, że mimo triumfu nad Liquid nie jest tak, że pstrykniemy sobie palcami i kolejne mecze wygrają się same. Rozegraliśmy dobry pojedynek, ale może rywale akurat w ten dzień nie trafili z formą. Wszystko jest możliwe, to Counter-Strike. Bardzo często nie da się przewidzieć, kto okaże się lepszy w danym starciu, nawet gdy jest to starcie Envy z Liquid. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie wolno nam spocząć na laurach przed kolejnymi wyzwaniami i należy dalej ciężko pracować. Uważam, że to dobra droga, bo w następnych spotkaniach także pokazywaliśmy się z dobrej strony.

Ostatecznie Road to Rio zakończyliście na piątej lokacie. Czujesz satysfakcję z tego rezultatu czy raczej niedosyt?

Niedosyt. Wprawdzie piąte miejsce na dwanaście drużyn, gdzie w tym gronie znajduje się cała amerykańska ścisła czołówka, to dobry rezultat, ale jakość gry, jaką prezentowaliśmy, była wyższa niż tylko na piątą lokatę. Wydaje mi się, że w play-offach trochę osłabliśmy, tak to odbieram. Nie potraktowaliśmy ich tak poważnie, jak wszystkich starć w fazie grupowej, które niosły ze sobą większą dla nas wartość. Nie wiem, dlaczego tak się stało i to tylko moje odczucie. Tak czy inaczej, uważam jednak, że zasługiwaliśmy na nieco więcej; powinniśmy byli zająć pozycję w top 3, choć nawet czwarta lokata dałaby nam więcej punktów. Teraz każdy mecz będzie niesamowicie istotny.

Jeszcze przed rozmową policzyłem, że aż cztery razy graliście z Cloud9 i po dwa razy z Bad News Bears czy FURIĄ, więc trudno nie odnieść wrażenia, że pula zespołów w Ameryce jest naprawdę skromna. Naprzeciwko siebie często stają te same drużyny, to samo pewnie dzieje się podczas treningów. Czujesz w związku z tym jakąś monotonię?

Trochę tak. Często jest nawet tak, że w ciągu tygodnia gramy po kilka razy tę samą mapę z tym samym przeciwnikiem. Podczas mojej kariery, kiedy grałem w polskiej drużynie, to nie lubiliśmy grać z innymi ekipami z naszego kraju i myślę, że żadna z rodzimych drużyn tego nie lubi. To swego rodzaju wewnętrzna rywalizacja i wydaje mi się, że nikt nie chce, aby przeciwnicy go rozczytali. W Stanach grasz cały czas z tymi samymi osobami, ze swoimi kolegami. To jest nieco monotonne, bo trudno o duże zróżnicowanie przeciwników, o co w Europie nie ma problemu, bo w ciągu tygodnia można tu zagrać przeciwko 30 bardzo dobrym zespołom, pojedynkując się na różnych mapach. W USA tak to niestety nie wygląda.

Czyli wniosek jest taki, że lepiej jest grać z większą liczbą drużyn.

Tak, zdecydowanie tak.

fot. DreamHack/Alex Maxwell)

W takim razie dochodzimy do kolejnego problemu, czyli rozpadu kilku drużyn z NA, które grały na podobnym poziomie co twoje Envy. Część graczy zdecydowała przenieść się na VALORANTA. Jak odbierasz ich decyzję? Sądzisz, że zniknięcie kilku drużyn z drugiego tieru wpłynie jakoś na kształt sceny CS-a w Ameryce?

To może wpłynąć na ogólny wygląd tej sceny. Średnio się na to patrzy, gdy w kwalifikacjach do Majora jest dwanaście drużyn na przyzwoitym poziomie i trzy z nich rezygnują z rywalizacji na rzecz VALORANTA, na rzecz gry, która jest jeszcze w wersji beta, gdzie nie ma jeszcze ogłoszonego żadnego dużego turnieju i cała wizja przyszłości tej sceny jest na ten moment raczej niejasna. Kurde, to strasznie odważna decyzja, ale ja sam nie wiem, dlaczego ci gracze tak postępują. Może CS im się znudził? Może wierzą, że jeśli teraz będą więcej grali w VALORANTA, to im się to opłaci w przyszłości, gdy wyjdzie pełna wersja gry. Nie mam pojęcia, co kieruje tymi graczami, ale ich decyzje wpłyną na scenę NA, bo – tak jak mówiłem wcześniej – trudno o rotację drużyn, przeciwko którym się gra w Stanach, przez co jest mniej nowych rzeczy. Często trenowaliśmy z drużynami, które przestały już istnieć, więc nie mam pojęcia, jak to wszystko będzie teraz wyglądało.

Innym aspektem tych wszystkich decyzji jest to, że pojawili się pewni wolni zawodnicy, którzy nie przeszli na VALORANTA. Czy to okoliczność, która mogłaby w przyszłości wpłynąć na jakieś zmiany w waszym składzie?

Na pewno fajnie jest mieć dostęp do szerszej gamy graczy, którzy nie zrezygnowali z Counter-Strike'a i dalej chcą rywalizować na dobrym poziomie. Jednak nie jestem przekonany, czy ci gracze są teraz Envy potrzebni, podczas najbliższych kwalifikacji do Majora.

Czyli w drugą połowę roku wchodzicie bez zmian.

Właśnie tak.

Cieszysz się z powrotu do Polski?

Zdecydowanie. Bardzo fajnie jest tutaj wrócić. Początkowo byłem gotowy na wyjazd do Stanów na miesiąc, ale potoczyło się to trochę inaczej, zostałem tam na ponad 100 dni, bodajże 110. Trochę inaczej wyglądało to zatem w mojej głowie – nie pozamykałem tu w kraju wszystkich spraw, które chciałem, bo poza CS-em ma się też życie prywatne i różne kwestie do załatwienia. Szkoda tylko, że teraz jestem na 14-dniowej kwarantannie, która potrwa jeszcze tydzień. Wychodzić nie mogę, więc poświęcam ten czas na odpoczynek.

Wiesz już, kiedy wracasz do USA? Na razie wasz kalendarz drużynowy świeci raczej pustkami.

Tego jeszcze nie wiem, na razie musi dobiec końca moja kwarantanna. Powrót do Europy nastąpił właściwie z mojego powodu, bo kończyła mi się ważność paszportu, a nowy już czeka na mnie w urzędzie. Czekam na koniec kwarantanny, umówię się na odbiór paszportu i wtedy mogę wracać do Ameryki. Zatem data lotu do USA jest zależna od tego, jak szybko uda mi się odebrać nowy dokument.

Będziesz więc miał czas dla siebie już po zakończeniu kwarantanny.

Tak, mam nadzieję, że po zakończeniu kwarantanny zostanie mi jeszcze kilka dni wolnych, na spotkanie się z rodzicami, znajomymi. 

Niemniej z racji tego, że na razie spędzasz czas wyłącznie w domu, to masz więcej czasu na myślenie i jakieś tam refleksje. Jesteś zadowolony ze swojej dotychczasowej dyspozycji w Envy?

Początkowo moja dyspozycja była tragiczna i wydaje mi się, że wynikało to z faktu, że nie ułożyłem wówczas jeszcze wszystkiego w mojej głowie. Sporo było też całkiem nowych rzeczy, do których musiałem się przystosować, czy które musiałem zrozumieć. Z biegiem czasu dużo lepiej sobie ze wszystkim radzę i nie martwię się rzeczami, którymi nie ja powinienem się martwić – po prostu gram swoją grę, mogę się w pełni na tym skupić, a to przekłada się na fakt, jak wyglądam na serwerze w ostatnim czasie. Jest lepiej niż na początku.

W kontekście prowadzenia twojej kariery zarówno ty, jak i twoi przedstawiciele z eMine.pro czasami mówicie o modelu piłkarskim. Trzymając się tej terminologii i sposobu myślenia – czy uważasz, że Twoja wartość rynkowa wzrosła?

Myślę, że trochę wzrosła. Gram w anglojęzycznej drużynie w USA, więc pokazałem światu i być może potencjalnym zespołom, które w przyszłości będą mną zainteresowane, że jestem gotowy na poświęcenie, że zrobię wszystko, by być najlepszym graczem na świecie i grać w najlepszej drużynie. Pokazałem, że mogę poświęcić całe moje życie prywatne, by grać w dobrej organizacji, w nowym środowisku, z nowymi ludźmi, jak również, że dobrze radzę sobie z językiem angielskim. Odpada zatem wiele aspektów, o które moi potencjalni pracodawcy mogliby się martwić w przyszłości. Co ważne, w samej grze, podczas tych najważniejszych meczów, również radzę sobie dobrze, co także świadczy o wartości zawodnika i chcę utrzymać tę formę jak najdłużej, bo wtedy moja wartość będzie dalej rosła.

A myślisz, że Twoja dobra forma i udane występy mogą przełożyć się na to, że polscy gracze CS:GO częściej będą znajdować się na celownikach amerykańskich organizacji? Taki trend można było zaobserwować w amerykańskiej lidze piłkarskiej, gdzie kilku naszych rodaków wyjechało, pozytywnie się zaprezentowało i teraz częściej obserwujemy transfery Polaków do MLS.

Jest taka szansa, to może kogoś nakręcić, zwłaszcza jeśli będziemy osiągać z Envy dobre wyniki. Utalentowani gracze, którzy może nie będą widzieć przyszłości w grze w polskiej ekipie, mogą chcieć tam wyjechać, a jeśli będą mieli wątpliwości czy pytania, to śmiało mogą mnie pytać o to, co ich ciekawi, czy warto wyjeżdżać do USA i z pewnością pomógłbym im na tyle, na ile bym potrafił.

Zastanawiasz się czasem nad tym, co stałoby się, gdybyś został jednak w kraju? Powstało sporo nowych, ciekawych ekip. Może gdybyś był częścią którejś z nich, mielibyśmy w końcu drużynę w europejskiej czołówce?

Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. Nie gdybam, nie myślę o tym, co by było, skupiam się na tym, co jest i na tym, co będzie. Przeszłość zostawiam za sobą i chcę cały czas iść do przodu.

Czego zatem można ci życzyć w najbliższych miesiącach?

Utrzymania dobrej formy, którą pokazywałem w ostatnim czasie i myślę, że najważniejszego, czyli awansu do Rio na Majora CS:GO razem z Envy.

Obserwuj zawodnika na Facebooku – Michał "MICHU" Müller

Śledź autora na Twitterze – Marcin Gabren