W życiu często bywa tak, że nawet najbardziej udane związki dobiegają kiedyś końca. Ba, nierzadko dzieje się tak, że ze sporym wyprzedzeniem można przewidzieć, że dojdzie do rozstania, ale mimo to wszystkie strony starają się jak najbardziej się da przedłużyć wspólną egzystencję, licząc, że jednak będzie inaczej. Podobnie było w przypadku romansu Virtus.pro z polską sceną CS:GO, który zaczął się z wysokiego C, ale w swoim końcowym okresie raczej rozczarowywał gapiów, a nie ich zachwycał. Aż w końcu dobiegł końca 16 grudnia 2019 roku, gdy pięciu członków składu wylądowało na ławce rezerwowych, a ich miejsca zajęli zawodnicy związani dotychczas z AVANGAR. Od tego czasu minęło pół roku, jak więc potoczyły się losy byłych partnerów i kto na rozstaniu skorzystał, a kto stracił?

MICHU

fot. DreamHack/Alex Maxwell

Michał "MICHU" Müller to bez wątpienia największy wygrany końca współpracy z Virtus.pro, ale czy kogoś to dziwi? 23-latek u schyłku ery polskiego VP był zdecydowanie najjaśniejszą postacią zespołu i często można się było spotkać z komentarzami nawołującymi wręcz do uwolnienia go od niekoniecznie wspomagających go kolegów. Nic więc dziwnego, że jako jedyny wyłamał się i nie przedłużył umowy z organizacją, zyskując w ten sposób wolną rękę jeśli chodzi o poszukiwania nowego pracodawcy. Ostatecznie znalazł go w miejscu dość niespodziewanym, bo za oceanem, dołączając do Teamu Envy. Dla wielu transfer ten był niezrozumiały – poziom w Ameryce Północnej jest przecież wyraźnie niższy niż w Europie. Chodziło jednak o stopniowy rozwój, co w rozmowie z naszym serwisem wyjaśnił menadżer zawodnika, Krzysztof Kubicki: – Naszym celem jest, by długofalowo Michał stał się w powszechnej opinii zawodnikiem wymiaru międzynarodowego. Ważne jest dla nas również to, jak postrzegany jest MICHU przez nową organizację. Michał nie idzie do Envy jako stand-in, nie dostał krótkoterminowej umowy. On ma tam być kluczowym elementem tej układanki. Organizacja zapewni mu odpowiednie warunki, by się rozwinął, dopasował i nabrał odpowiedniego doświadczenia.

Pół roku później trudno cokolwiek MICHOWI zarzucić, bo to właśnie on i Buğra "Calyx" Arkin są głównymi motorami napędowymi Envy. Jeśli zaś chodzi o sukcesy drużynowe... Cóż, tutaj jest przeciętnie. Cieniem na postawę międzynarodowego składu szczególnie kładzie się słaby występ podczas Flashpointa, w którego trakcie ekipa wygrała zaledwie jedno spotkanie na pięć możliwych. W zaskakujący sposób straciła ona również szansę na awans na DreamHack Masters Spring 2020, przegrywając z Bad News Bears, które kilka tyvodni później już nie istniało. Światełko w tunelu stanowi jednak ESL One Road to Rio. Podczas online'owych zmagań Polak i jego koledzy pokonali m.in. o wiele wyżej notowane Team Liquid i 100 Thieves, dzięki czemu finalnie zajęli 5. miejsce. Dzięki temu pozostają oni w grze o bilet na ESL One Rio 2020 Major Championship. Już niedługo po ponad miesięcznej przerwie ponownie pojawią się oni na serwerze, by spróbować powtórzyć ten wynik podczas cs_summit 6. Wtedy też wszystkie oczy zwrócone będą ponownie na MICHA.

snatchie

fot. DreamHack/Alex Maxwell

Gdy przychodził do Virtus.pro, traktowany był jak mesjasz. Nominalny snajper, którego w zespole brakowało od dawna. W dawnych czasach ciągła rotacja karabinem AWP zdawała egzamin, ale w końcu potrzebny stał się ktoś, kto będzie na stałe dzierżyć tę broń – i miał to być Michał "snatchie" Rudzki. Młody zawodnik wcześniej wyrobił sobie renomę w AGO Esports, ale jednocześnie stanął przed bardzo trudnym zadaniem, bo ówczesny skład VP powoli, acz sukcesywnie się rozpadał. – Gdy dołączałem do drużyny, to wewnątrz było sporo konfliktów między graczami. A może nie tyle konfliktów, ile po prostu niewyjaśnionych spraw jeszcze z przeszłości, które nadal nie zostały rozwiązane nawet w momencie, gdy już mnie ściągnięto. Tak naprawdę zostałem wprowadzony do takiego lekkiego bałaganu i to wszystko trwało aż do grudnia, gdy drużyna została przebudowana i zostaliśmy tylko ja i MICHU – wyjaśnił na początku tego roku w rozmowie z naszym serwisem. A przecież w perspektywie był występ na Majorze. Na Majorze, na którym Polacy wypadli bardzo słabo, przeciętnie wypadł też snatchie. Rudzki nigdy zresztą nie ustabilizował swojej formy i bardzo dobre mecze przeplatał przeciętnymi lub nawet bardzo słabymi.

Gdy VP podziękowało, snatchie wylądował na ławce rezerwowych. Potem na chwilę zawitał do Illuminar Gaming, gdzie wraz z Karolem "rallenem" Rodowiczem pełnił rolę zmiennika, ale finalnie nie został w organizacji na stałe. Wydawało się więc, że w najbliższym czasie Polak nie znajdzie zatrudnienia, wobec czego miał on przystąpić do nowego sezonu ESEA Mountain Dew League wraz z miksem o nazwie Demolition Crew, w którym znaleźli się też związany do niedawna z Wisłą All in! Games Kraków Piotr "morelz" Taterka, a także Michał "crank" Krystyniak. Niemniej na kilka dni przed startem rozgrywek Rudzki zniknął ze składu na stronie ESEA, a wszystko dlatego, że w ostatniej chwili pomocną dłoń wyciągnęło do niego Sprout. Niemiecka formacja potrzebowała wówczas snajpera, który zastąpiłby Tomáša "oskara" Šťastnego. I chociaż ostatecznie polski AWP-er nadal nie odzyskał formy z czasów AGO, to pomógł swojemu nowemu pracodawcy sięgnąć po mistrzostwo Niemiec, co teoretycznie stanowi niezłą podstawę na przyszłość. W praktyce jednak na dwoje babka wróżyła.

Snax

fot. DreamHack/Alex Maxwell

Powrót Janusza "Snaxa" Pogorzelskiego do Virtus.pro był ogromnym wydarzeniem. Polski Dzik miał co prawda za sobą kompletnie nieudany epizod w mousesports, ale wielu liczyło, że w nowym VP, mając dookoła siebie młodszych kolegów, nawiąże do czasów największej świetności. Tak się jednak nie stało, chociaż nie było też tak źle, jak w mouz. Można było powiedzieć, że było średnio. Tak samo, jak średnio było pod względem osiąganych pod dowództwem 26-latka wyników. Było kilka wzlotów, było sporo przeciętnych występów, ale w ogólnym rozrachunku na pewno nie było skoku jakościowego, na który liczyli kibice. W dość spektakularny sposób Pogorzelski przyczynił się też do ostatecznego rozpadu ekipy, która już wtedy była pozbawiona wsparcia organizacji. Stało się to, gdy... zaspał na mecz. Później tłumaczył się, że ma problemy ze snem i bierze leki. Nie zmieniło to jednak faktu, że jego pożegnanie z drużyną wypadło dość spektakularnie.

Po kilku tygodniach czwarty gracz świata z 2014 i 2015 roku znalazł nową bezpieczną przystań w postaci Illuminar Gaming. Tam ponownie objął funkcję prowadzącego, będąc jedną z twarzy zupełnie nowego iHG. Nowego iHG, które nie zdołało powtórzyć sukcesu swoich poprzedników i nie obroniło tytułu mistrza Polski. Mimo to wydaje się, że atmosfera w nowym zespole Snaxa na ten moment jest więcej niż dobra. – Moja przerwa w grze spowodowana była problemami zdrowotnymi. Na szczęście wszystko wróciło już do normy, a chwilowa pauza zresetowała mnie mentalnie. Od 1 kwietnia dzialamy pod bandera IHG. Z chłopakami świetnie się dogadujemy, szczególnie dzięki temu, że większość naszego czasu poświęcamy grze. W efekcie czuję progres nie tylko drużynowy, ale również indywidualny. Mamy wspólny cel i zmierzamy razem w tym samym kierunku – pisał kilka dni temu. Co jednak znaczące, 26-latek faktycznie odżył, co widać po jego indywidualnych statystykach.

Vegi

fot. DreamHack/Alex Maxwell

Dla Arka "Vegiego" Nawojskiego transfer do Virtus.pro był na pewno spełnieniem jednego z marzeń. Zaledwie 18-letni wówczas zawodnik jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej szukał dla siebie organizacji po rozpadzie Paragraph Crew Blend, a tu nagle zgłosiło się po niego potężne VP. Co ciekawe, nastolatek angaż otrzymał kosztem swojego klubowego kolegi z Actiny PACT, Kamila "Sobola" Sobolewskiego, który nie sprawdził się podczas testów. Pierwsze wrażenie po przyjściu Nawojskiego, który zastąpił Pawła "byaliego" Bielińskiego, było jak najbardziej pozytyne, bo młody gracz często pomagał w odciążaniu MICHA, nierzadko notując porównywalne do niego statystyki. Jak to jednak bywa z tak niedoświadczonymi strzelcami, często przytrafiały mu się też wahania formy, które odciskały swoje piętno na sukcesach, a raczej na ich braku.

Niemniej mimo to wydawało się, że Vegi po odejściu z VP nie powinien mieć większych problemów z bezrobociem, bo nadal był młodym, perspektywicznym talentem. Finalnie jednak Nawojski, podobnie jak wspomniany wcześniej Snax, związał się z Illuminar Gaming. Tam, podobnie jak wcześniej w szeregach Virtusów, dobre mecze przeplata słabymi. Można więc powiedzieć o jako takiej niestabilnej stabilizacji.

phr

fot. DreamHack/Alex Maxwell

Tomasz "phr" Wójcik, to gracz, który angażem w VP nacieszył się najkrócej. 23-latek przychodził do drużyny w lipcu 2019 roku, pełniąc początkowo tylko rolę stand-ina, który zajmował miejsce zwolnione przez Michała "OKOLICIOUZA" Głowatego. Spisywał się jednak na tyle dobrze, że po dwóch miesiącach stał się pełnoprawnym członkiem składu. – Wydaje mi się, że w końcu znaleźliśmy odpowiednią piątkę. Gracze, których mamy teraz, są naprawdę dobrzy. Świetnie się nawzajem rozumiemy, pasujemy do siebie pod względem ról i każdy z nas dodaje coś od siebie do tego zespołu, do jego stylu. Mamy obecnie naprawdę dobry skład, przed którym naprawdę dobra przyszłość – zapewniał wówczas Snax. I chociaż faktycznie można było dostrzec pewną poprawę jeśli chodzi o osiągane rezultaty, to finalnie nie pomogła ona drużynie w zachowaniu posad. Na swoje nieszczęście, Wójcik znalazł się wśród osób, które wcześniej podpisały nowy kontrakt i aż do kwietnia pozostał nim związany, co z pewnym stopniu mogło utrudnić mu poszukiwania dla siebie nowej ekipy. W efekcie w momencie rozwiązania ex-Virtus.pro były zawodnik AGO całkowicie zniknął z radarów społeczności CS:GO.

Nie oznacza to jednak, że wycofał się z esportu całkowicie – co to, to nie. Przez pewien czas phr próbował bowiem swoich sił w VALORANCIE, nowym FPS-ie od studia Riot Games. Pojawiły się nawet podejrzenia, że Polak może dołączyć do długiej listy graczy, którzy porzucili Counter-Strike'a na rzecz nowej produckji. Podejrzenia, którym sam zainteresowany nie zaprzeczał. – Miałem taką myśl. [...] Teraz jednak staram się w miarę możliwości łączyć obie te gry, ale zdecydowaną większość czasu poświęcam właśnie VALORANTOWI. CS-a głównie oglądam, żeby być na czasie, jeśli chodzi o obecną metę, taktyki itd. Szczerze mówiąc już od dawna grając w CS-a nie odczuwałem żadnej przyjemności. Być może teraz doświadczam po prostu świeżości, bo mniej więcej przez ostatnie dwa lata nie grałem w żadną inną strzelankę. Tymczasem w VALORANCIE znowu cieszę się graniem – mówił w rozmowie z naszym serwisem. Niedawno jednak Wójcik jednoznacznie zadeklarował, że w CS-ie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i na razie pozostaje przy tym tytule.

kuben

fot. ESL/Adam Łakomy

Wieloletni trener Virtusów, podobnie jak wspomniany wcześniej phr, nie znalazł dla siebie jeszcze nowego miejsca. Jakub "kuben" Gurczyński przez niemal cały okres swojej pracy w VP musiał zmagać się z zarzutami dotyczącymi jego pracy szkoleniowej, chociaż większość graczy, także tych byłych, wypowiadała się o nim w dobrym tonie. Tak czy inaczej, pół roku po rozstaniu z organizacją nie znalazł się jeszcze chętny, który chciałby skorzystać z usług 31-latka, chociaż ten już jakiś czas temu zapewnił w rozmowie z HLTV, że jest gotowy podjąć nowe wyzwanie.

Chciałbym poświęcić się mojej nowej pracy w 100%. Wspiera mnie w tym również moja rodzina. Nie jest dla mnie ważne, w jakim regionie świata miałbym pracować, jestem gotowy na każde wyzwanie. Czuję głód i chcę wrócić do tego, co kocham robić.  Dzielić się doświadczeniem i wiedzą z młodszym pokoleniem. Być dla młodszych przykładem i łączyć ich, pomóc w pełni wykorzystać ich potencjał – mówił. W tym roku jednak, zamiast na stanowisku trenerskim, mieliśmy okazję oglądać go jako eksperta podczas polskiej transmisji z Intel Extreme Masters Katowice 2020. Gurczyński zebrał zresztą po swoim występie sporo pochwał.

Virtus.pro

fot. Virtus.pro

W dniu, w którym pożegnało Polaków, Virtus.pro zaprezentowało jednocześnie swój nowy skład. W tym znaleźli się byli reprezentanci AVANGAR, którzy nadal płynęli na fali zdobytego kilka miesięcy wcześniej wicemistrzostwa Majora. Mimo to już wtedy wielu ekspertów pukało się w czoło, podważając sens wydawania sporej (według plotek) sumy na tak niepewną mimo wszystko formację. I na ten moment wydaje się, że to oni mieli rację, bo bilans nowych Virtusów prezentuje się nadwyraz marnie – 100 rozegranych map i zaledwie 49 zwycięstw. Zresztą, aby zacząć poważnie zastanawiać się nad tym, czy organizacja faktycznie podjęła dobrą decyzję, wystarczy spojrzeć na ranking HLTV. Gdy 16 grudnia 2019 roku polska piątka opuszczała VP, zajmowała w prestiżowym zestawieniu 25. miejsce. Dziś natomiast obecni reprezentanci rosyjskiej formacji okupują miejsce... 27. Trudno tutaj więc mówić o znaczącym progresie. Ba, nawet sam styl prezentowany przez ex-AVANGAR nie zachwyca, czego efektem była dokonana niedawno pierwsza, aczkolwiek niewykluczone, że nie ostatnia zmiana kadrowa.