Wyobraźcie sobie, że jesteście członkami profesjonalnej drużyny w CS:GO i jeden z waszych kolegów potrzebuje przerwy, czy to z powodu problemów zdrowotnych, mentalnych lub jakichkolwiek innych. W jego miejsce pojawia się zmiennik, ale z zastrzeżeniem, że tylko na czas absencji etatowego zawodnika. Tak wypada rozegrać sytuację – to najbardziej zdrowe podejście, budujące zaufanie pomiędzy graczami.

Cóż, deklaracje co do stabilnej i niezagrożonej pozycji wykluczonego na jakiś czas gracza są pozbawione dylematów do pierwszych sukcesów drużyny. Wtedy powstaje dysonans moralny – gra w nowym składzie układa nam się lepiej, widzimy możliwość wejścia na nieznany wcześniej poziom, co jest dla nas ekscytującą wizją. Czy lojalność wobec naszego kolegi nie jest zbyt dużym kosztem alternatywnym? Czy właśnie nie pozbawiamy się okazji na walidację potencjału w innym zestawieniu? Im dłuższy jest błogi okres, usłany w miażdżącej większości samymi pozytywnymi wydarzeniami, tym więcej pytań kłębi się w głowach zawodników i tym trudniej jest powiedzieć koniec, gdy zbliża się wybicie godziny powrotu.

Decyzja to dopiero stacja końcowa, a wszystko zaczyna się wcześniej, na etapie wybrania koncepcji. Generalnie można kierować się dwoma zasadami: zwycięskiego składu się nie zmienia lub słowo ponad wszystko, nawet jeśli strzeliliśmy blisko dziesiątki.

Zwycięskiego składu się nie zmienia – mamy wyniki, to naturalnie kontynuujemy marsz w górę, aż dobijemy do szklanego sufitu. Na płaszczyźnie personalnej jest to brutalne rozwiązanie, które mogło wejść w życie dzięki splotowi okoliczności, a konkretnie przerwy jednego z graczy. Na płaszczyźnie sportowej może być to krok w dobrą stronę, natomiast trzeba utwierdzić się w tym, że sukcesy rzeczywiście są zasługą nowego strzelca, a nie placebo, o którym ostatnio mówił Paweł „innocent” Mocek. Kibice już upychali Karola „rallena” Rodowicza do składu Illuminar Gaming, tymczasem Mocek przyznał, że nie wszystko było tak idealne, jak widzieliśmy to z boku. Zbudowanie formy na krótką metę nie jest żadną sztuką, prawdziwym wyzwaniem jest utrzymanie jej po wygaśnięciu efektu nowej miotły. To zupełnie inna para kaloszy.

Słowo ponad wszystko – nie odwracamy się plecami do podstawowego zawodnika, cokolwiek by się nie wydarzyło. Na samym starcie współpracy przedstawiamy zmiennikowi sztywne warunki i zasady, żeby uniknąć niekomfortowych sytuacji przy zakończeniu współpracy. Każdy jasno wie, na czym stoi, wilk jest syty, a jednocześnie owca cała. Pięknie, zero niedomówień. Hipotetycznie zamykamy drzwi dla ewentualnego rozwoju w dłuższej perspektywie, ale zachowujemy ludzką przyzwoitość. Przykład? Jørgen „cromen” Robertsen i jego pobyt w FaZe Clanie. Norweg w międzynarodowej formacji zastępował Olofa "olofmeistera" Kajbjera i za swoje występy zbierał bardzo dobre recenzje. Mógłby zbierać nawet wybitne, to bez większego znaczenia. Choćby cromen posiadł umiejętność zamieniania wody w wino, to i tak FaZe czekało na przedłużający się powrót Szwedzkiego gwiazdora. To się nazywa wierność przez duże w!

Moim przekonaniom bliżej jest właśnie do tej drugiej idei. Zawodnik na rezerwie znosi przerwę dużo łagodniej, jeśli wie, że jego pozycja w zespole nie jest twierdzą, którą zaraz może ktoś przejąć. Jeśli wie, że w życiu pewne jest coś poza śmiercią i podatkami. Jeśli wie, że wartość słowa kolegów jest cenniejsza od pieniędzy.

Cieszą mnie zapowiedzi innocenta o przywróceniu Pawła "reatza" Jańczaka do składu, gdy tylko będzie na to gotowy. Nie uważam, aby problemy (o różnych podłożach) danego gracza stanowiły wystarczający powód do otwierania poligonu doświadczalnego i testowania kandydatów. Wyjątkiem może być przerwa, o której z góry wiemy, że potrwa kilka miesięcy. Jeśli dany zespół zmienia niedysponowanego kompana podczas jego nieobecności, to świadczy o tym, że nie miał on bezgranicznego mandatu zaufania jeszcze przed skorzystaniem z przerwy.