Pierwszy split pod znakiem problemów
Tak się składa, że miałem już okazję pisać podobny tekst kilka miesięcy temu. Wówczas – po zakończeniu wiosennych rozgrywek LEC – pod lupę wziąłem zarówno LoL-ową ekipę, jak i tę występującą w Counter-Strike'u: Global Offensive. Już po pierwszych nieprzekonujących występach miałem wiele wątpliwości co do tego zespołu. Po całym bardzo chwiejnym splicie ekipa Luki "Perkza" Perkovicia ledwo wyszarpała ostatni wolny bilet do play-offów. Tam w słabym stylu pokonała EXCEL ESPORTS, a już w kolejnej rundzie została rozpracowana przez reprezentantów G2 Esports.
[caption id="attachment_319747" align="aligncenter" width="1120"] fot. Riot Games/Michał Konkol[/caption]
Wtedy stwierdziłem, że jest jeszcze za wcześnie, aby wydawać jakikolwiek werdykt. Skład został uformowany z graczy, którzy nie mieli ze sobą zbyt wiele do czynienia w przeszłości. Dlatego też dość ostrożnie podchodziłem do oceny jego występów i z nadzieją czekałem na lato. Nic dziwnego, że tak wierzyłem w ten kolektyw. Przecież w szeregach formacji występował przede wszystkim Oskar "Selfmade" Boderek, a zdecydowana większość rodzimych kibiców chciałaby, aby Polacy odnosili sukcesy na arenie międzynarodowej. To samo można powiedzieć o Perkzie, czyli chyba jednemu z największych ulubieńców europejskich rozgrywek. Mało kto zatem chciał oglądać porażki tej brygady.
Sytuacja się jednak zmieniła, kiedy to Vitality oficjalnie zakomunikowało, że nasz rodak nie będzie częścią zespołu w nadchodzącym splicie. Louis-Victor „Mephisto” Legendre, czyli trener formacji, oświadczył wówczas, że rola dżunglera ma największy potencjał na sukces, jeśli spróbuje się czegoś nowego. Była to dość zaskakująca informacja, gdyż niedługo wcześniej organizacja ogłosiła przedłużenie kontraktu z 22-latkiem do 2024 roku. Niemniej decyzja została podjęta, a w miejsce polskiego gajowego wszedł Koreańczyk Kang „Haru” Min-seung.
Absurdalna końcówka sezonu
Nadszedł więc kolejny split, który był zarazem kolejną szansą na udowodnienie swojej wartości. Tym razem jednak oczekiwania fanów były znacznie większe. Ci widzieli, że zarząd na poważnie pomyślał o wyjściowej piątce i zdecydował się coś zmienić przed startem przyszłej edycji rywalizacji. Rotacja w składzie wydawała się być bardzo interesująca, tym bardziej że były mistrz świata miał za sobą naprawdę solidny split w Northern League of Legends Championship, gdzie został mistrzem regionu. Ponadto minęło już wystarczająco dużo czasu, aby reszta drużyny się ze sobą dobrze zgrała, a offsezon przeznaczyła na szlifowanie swojej formy.
I faktycznie początek fazy zasadniczej letniej odsłony LEC wydawał się całkiem niezły, choć po pierwszych dwóch kolejkach wynik był ten sam, co w edycji z pierwszego półrocza. Z czasem jednak Pszczoły rosły w siłę i z tygodnia na tydzień wyglądały coraz lepiej. Tym razem na siódmej pozycji znalazły się tylko raz, właśnie po drugiej rundzie. Później nie spadały już poniżej czwartego miejsca. Ba, po zakończeniu szóstej i siódmej kolejki drużyna Perkza plasowała się na drugiej lokacie. Co więcej, wiele osób chwaliło w końcu dyspozycję zespołu. W szczególności, że był to bardzo szalony split, w którym brakowało wyraźnego lidera.
[caption id="attachment_329663" align="aligncenter" width="1120"] fot. Riot Games/Michał Konkol[/caption]
Taki obraz VIT panował aż do rozpoczęcia ostatniej rundy fazy zasadniczej. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, co się wydarzy. Przypomnijmy, że przed startem superweeku podopieczni Mephisto mieli 95% szans na awans do play-offów ligi. Od formacji Haru wymagana była zatem tylko jedna wygrana w nadchodzących trzech meczach. Spośród przyszłych rywali Pszczół, którymi byli kolejno reprezentanci SK Gaming, Fnatic oraz Rogue, to ci pierwsi wydawali się najprostsi do ubicia. SK przecież było wówczas drugą najgorszą drużyną w LEC. Ta sztuka jednak się nie udała, choć przez lwią część spotkania to właśnie Vitality prowadziło i w katastrofalny sposób roztrwoniło swoją przewagę, przegrywając pojedynek.
Dwie kolejne batalie były już zdecydowanie bardziej wymagające i w nich również reprezentanci francuskiej organizacji musieli uznać wyższość swoich oponentów. Mimo tak fatalnej postawy na przestrzeni trzech potyczek gracze tej formacji mieli natomiast jeszcze wszystko w swoich rękach. Mianowicie musieli rozegrać dogrywkę z EXCEL ESPORTS o ostatnie wolne miejsce w fazie pucharowej europejskich rozgrywek. Na nic się jednak próby Vitality zdały, bowiem i w dodatkowym starciu przedstawiciele tej drużyny nie zdołali znaleźć upragnionego zwycięstwa i w kuriozalny sposób zakończyli swoje zmagania w tym splicie rywalizacji poza najlepszą szóstką.
Skoro nie Selfmade, to kto jest problemem?
Po upływie niespełna tygodnia od tych wydarzeń nadal trudno jest jasno stwierdzić, co takiego się stało, że Vitality z naprawdę nieźle prezentującej się ekipy w czterech ostatnich starciach było cieniem samego siebie. Jedno jest pewne, po raz kolejny kibice tej formacji zostali zawiedzeni, lecz tym razem w najgorszy możliwy sposób. Jak po pierwszym splicie, w którym notabene zespół, tak czy siak, pojawił się w play-offach rozgrywek, można było znaleźć pewne wymówki co do słabszej postawy, tak po świetnych tygodniach bieżącej odsłony zmagań i obrzydliwym blamażu na ostatniej prostej, nie sposób przejść obok tej sytuacji obojętnie.
[caption id="attachment_329666" align="aligncenter" width="1120"] fot. Riot Games/Michał Konkol[/caption]
Pierwsze co przychodzi na myśl wszystkim widzom LEC, to szukanie potencjalnego winowajcy. Odnosząc się do słów Mephisto po rozstaniu się z Selfmadem, to chyba najwidoczniej nie Polak był utrapieniem organizacji. Wielu ekspertów twierdzi, że Haru ma za sobą naprawdę dobry split i to nie on był powodem fatalnej końcówki zawodów. Skoro nie dżungla, to w takim razie, która inna linia szczególnie zawiodła? W mediach społecznościowych oraz na grupach tematycznych sporo osób wskazuje Matyáša "Carzzy'ego" Orsága. Faktycznie wydaje się, że oglądamy aktualnie gorszą dyspozycję Czecha, niż była ona jeszcze za czasów gry dla MAD Lions. Kilka głosów padło też na chorwackiego midlanera, który po powrocie z Ameryki stracił swój blask sprzed wyruszenia za Ocean.
Mimo całej złej atmosfery, jaka panuje od kilku dni wokół organizacji, należy pamiętać o tym, że to, co widzimy na serwerze, to tylko część wszystkiego. Nie mamy dostępu do wnętrza organizacji, dlatego wypadałoby wstrzymać się od wieszania psów na danych zawodnikach. Jedyne co nam w tej chwili pozostało, to czekać na decyzje organizacji, która ma teraz sporo czasu, aby zastanowić się nad jej przyszłością. Bez problemów możemy jednak stwierdzić, że jak na razie kolejny superteam okazał się być całkowitą porażką i można ten rok w wykonaniu Vitality spisać na straty. Niemal pewne jest, że zespołu w tej odsłonie nie zobaczymy już w przyszłym roku. I prawdopodobnie wszystkim to wyjdzie na dobre.