5. Sprytny Mikyx zgarnia Herolda
Listę najlepszych akcji minionego weekendu LEC otworzy natomiast jedyna sytuacja niepochodząca z wielkiego finału. Ta bowiem miejsce miała w półfinale zmagań, w którym Karmine Corp toczyło bój z Fnatic. Bój niezwykle wyrównany, gdyż o losach meczu rozstrzygnęła dopiero piąta gra, w której górą byli przedstawiciele francuskiej organizacji. Nas jednak urzekł jeden moment z czwartej potyczki, w której chytrością wykazał się Mihael "Mikyx" Mehle.
W okolicach 17. minuty jego kolega z drużyny, Iván "Razork" Martín Díaz, zajmował się Heroldem, lecz z leża fioletowego potwora skutecznie wykurzyli go gracze KC. Niemniej, byli na tyle nieuważni, że chcieli ubić bestię na rogu jamy, co wykorzystał hiszpański dżungler, smite'ując kreaturę zza ściany i zgarniając ją na swoje konto. Tzn. teoretycznie zgarniając, bo rywale nie mieli zamiaru dopuścić nikogo do ostatecznego podniesienia wzmocnienia z ziemi. Wtedy właśnie Mikyx wpadł na świetny pomysł, wykorzystując Hexbramę. Dzięki niej przeleciał na drugą stronę rzeki, po drodze wchłaniając w siebie buffa. Wydawało się nawet, że uda mu się zwiać i wrócić do bazy dzięki szybszemu recallowi, ale koniec końców przeciwnicy go dopadli. Mimo to jednak taka akcja zasługuje na wyróżnienie.
4. Strzelec wyborowy Hans sama (po raz kolejny)
Przechodzimy już zatem do dania głównego, czyli wielkiego finału LEC. W nim Karmine Corp, które wyszło zwycięsko z batalii z Fnatic, podejmowało wielokrotnych mistrzów rozgrywek – G2 Esports. W bitwę z Samurajami reprezentanci Niebieskiej Ściany wchodzili jako spore underdogi. Ostatecznie jednak wszyscy wiemy, jak to się zakończyło i jak nieoczekiwany wynik miał miejsce w minioną niedzielę. Takie już natomiast są uroki naszego regionu – spodziewaj się niespodziewanego.
Trzeba natomiast przyznać, że G2, mimo nieurwania nawet jednego punktu, miało swoje momenty i wyglądało to tak, jakby wcale nie zostało rozbite do zera. W naprawdę dobrej dyspozycji był Steven "Hans sama" Liv, czyli jeden z głównych motorów napędowych formacji. Ten kilka razy pokazał, na co go stać, a jeden z przykładów macie poniżej. Około dziesiątej minuty pierwszej gry serii na środkowej alejce doszło do sporej bitwy, w której prawie upadło wielu graczy, ale ostatecznie wszyscy utrzymali się przy życiu. No, niemal wszyscy, o co postarał się Francuz. Ten był nieobecny podczas walki, ale w pewnym momencie wystrzelił ulta Ezreala z dolnej części mapy na mida z nadzieją, że być może uda mu się ukatrupić Raphaëla "Targamasa" Crabbé. I faktycznie, jego pocisk trafił w wyznaczony cel, dzięki czemu strzelec G2 przelał pierwszą krew.
3. Hans sama daje pokaz umiejętności
Nie był to natomiast jedyny popis, jaki dał Hans sama w miniony weekend. Choć zapewne wiele osób stwierdzi, że to Caliste "Caliste" Henry-Hennebert wypadł lepiej w tym finale, to jednak jego bardziej doświadczony rodak może pochwalić się solo killem właśnie na nastoletnim debiutancie. Wydarzyło się to w trzeciej, ostatniej potyczce decydującego starcia w początkowym etapie.
Dwójka botlanerów zdecydowała się ze sobą zmierzyć w pojedynku jeden na jednego. Z pozycji startowej tej akcji można wywnioskować, że to Hans sama był tym, który zainicjował walkę, zaś Caliste podjął rękawicę. Tym samym po odparciu ataku Hansa to on zaczął napierać. Na jego nieszczęście jednak dał się złapać w pułapkę (i to dosłownie, bowiem wdepnął w Pułapkę Na Yordla). To pozwoliło Livowi wpakować jeszcze więcej obrażeń w oponenta, który miał już dość mało punktów zdrowia. Młodszy z Francuzów starał się uratować swoimi Czarami Przywoływacza, ale wtedy właśnie znakomitym zrozumieniem możliwości Caitlyn popisał się marksman G2. Świetnie scombował Błysk z jego siatką, wystrzeliwując ostateczny strzał prosto w głowę wroga i zadając tym samym śmiercionośny cios.
2. Canna dopełnia dzieła zniszczenia
Prawda jest natomiast taka, że dużo więcej wartych uwagi akcji mieli w tym finale zawodnicy Karmine Corp. Być może były one mniej wybuchowe, ale patrząc już po samym wyniku, można spodziewać się, że jednak chyba częściej to właśnie KC skuteczniej przeprowadzało ataki. Jeśli chodzi natomiast o prezentację indywidualnych umiejętności w kluczowych momentach, to w tej kwestii najlepiej wypadł Kim "Canna" Chang-dong. Koreańczyk ma za sobą nie tylko znakomity finał, ale i cały split. W końcu pokazał, że importowani zawodnicy mogą wnieść naprawdę dużo wartości do drużyny i nie są jedynie wydmuszkami i krótkoterminowymi rozwiązaniami. Co prawda ostatecznie nie otrzymał tytułu MVP, ale dla wielu widzów na pewno nim był.
Jednym z momentów, który jest potwierdzeniem tych słów, jest ostateczna walka drużynowa z trzeciej gry finałowej serii LEC. Na tamtą chwilę już praktycznie wszystko było przesądzone i można było powoli przygotowywać się na końcowy triumf Karmine Corp. G2 Esports natomiast zdecydowało, że spróbuje cokolwiek zrobić po raz ostatni i a nuż się uda. Tym samym w 22. minucie Samuraje przygotowali zasadzkę na Vladimirosa "Vladiego" Kourtidisa. Wskoczyli na niego w trójkę, lecz Grek w dobrym momencie skorzystał z Zhonyi, kupując czas na przybycie jego sojuszników. Pozostali reprezentanci KCorp przybyli na miejsce i zaczęła się jatka.
Gracze G2 musieli brać nogi za pas, mimo iż zebrali się tam już w piątkę (tzn. prawie, bo Labros "Labrov" Papoutsakis zdążył w międzyczasie już wyzionąć ducha). Vladiego ostatecznie udało się ubić, ale nic to nie zmieniało, bowiem miał on wciąż aktywnego buffa Atakhana. Od tej chwili jednak to G2 było na przegranej pozycji. Próbowali jeszcze coś wskórać, ale kres ich staraniom postawił właśnie Canna. Ten wskoczył w czwórkę oponentów z ultem Gnara, przerzucając cały kwartet do tyłu. To uniemożliwiło Samurajom dalszą ucieczkę, przez co musieli pogodzić się oni ze śmiercią, a finalnie także i z przegraną.
1. Canna miażdży piątkę rywali na miarę wygranej LEC
To, co widzieliście powyżej, to jednak było już tylko kopanie leżącego. Dużo bardziej wartościową i w zasadzie najważniejszą akcją w wykonaniu Canny było wydarzenie z 19. minuty, kiedy to KC zgarniało trzeciego smoka. Wtedy G2 jeszcze nie było tak do tyłu i chciało zawalczyć o powietrzną bestię. Na miejscu jednak Samuraje zjawili się trochę za późno, przez co nie mieli najlepszej pozycji.
Ostatecznie potwór wpadł w ręce Martina "Yike'a" Sundelina. Była to też okazja właśnie na jeszcze większe dobicie G2. I okazję tę wybornie wykorzystał koreański toplaner. Ten zaszedł wrogów od dołu, doładowując błyskawicznie swoją formę Mega Gnara. A dalej? Dalej to już zobaczcie sami, bo tego po prostu nie da się opisać słowami. Widok pięciu rywali wbijanych w ścianę i błyskawicznie powiększającego się ulta Viktora jest czymś, czego znakami nie da się wyrazić – to trzeba sobie zobrazować.