Polacy rozpoczęli zmagania w ramach kolejnego sezonu ESEA Mountain Dew League. Więcej powodów do świętowania mają jednak reprezentanci Teamu Kinguin, którzy wpisali już na swoje konto pierwsze punkty. Z kolei PRIDE pozostało z zerowym dorobkiem.

Royal Bandits 12 : 16 Team Kinguin

(ESEA Mountain Dew League)
12 6 Mirage 9 16
6 7

W przypadku Kinguin nie zanosiło się jednak na happy end. Wiktor "TaZ" Wojtas wraz z kolegami wystartowali bowiem fatalnie, a porażka w pistoletóce ciągnęła się za nimi jeszcze długo. W pewnym momencie Polacy przegrywali z Royal Bantids już 1:9 i ich sytuacja nie wyglądała zbyt wesoło. Na swoje szczęście TK przebudziło się jeszcze przed przerwą i nim pierwsza połowa dobiegła końca odrobiło część strat. Wówczas oba zespoły dzieliły już tylko trzy oczka.

Po chwili kolejna pistol-runda ponownie padła łupem Turków, co otworzyło im prostą drogę do zwycięstwa, ale ci nie potrafili z niej skorzystać. Co prawda zasilili jeszcze swoje konto o kolejne trzy oczka, ale to byłoby na tyle. Kolejne minuty należały już tylko do Kinguinów, którzy wyprowadzili kilka celnych ciosów i ostatecznie doprowadzili do remisu 12:12. Jednakże to im nie wystarczyło i wraz z upływem czasu sami zyskali przewagę, by koniec końców zatriumfować w stosunku 16:12.


PRIDE 6 : 16 Singularity Esports

(ESEA Mountain Dew League)
6 5 Nuke 10 16
1 6

Tyle samo szczęścia, co rodacy, nie miało PRIDE. Skład dowodzony przez Macieja "Luza" Bugaja już od pierwszych minut musiał gonić wynik, co zresztą nie szło mu najlepiej. Tak naprawdę to Singularity przez cały czas kontrolowało przebieg tego spotkania i ani przez moment nie musiało martwić się tym, że jego wynik może być zagrożony. Tak naprawę Polacy mieli tylko dwa momenty, gdy na dobre zwarli swoje szyki obronne, co pozwoliło im zejść na przerwę z pięcioma punktami na koncie.

Wówczas nie było zbytnio podstaw, by myśleć o comebacku. By ten stał się w ogóle możliwy, piątka znad Wisły musiała zgarnąć drugą pistoletówkę, co się jej jednak nie udało. Wówczas było już jasne, że prawdopodobnie jest po meczu. PRIDE nie sprawiało w ogóle wrażenia drużyny, którą stać byłoby jeszcze na jakikolwiek zryw i w drugiej połowie tylko raz zdołało skutecznie zaatakować któryś z bombsite'ów. W pozostałych przypadkach to zespół ze Skandynawii dzielił i rządził, nic więc dziwnego, że to właśnie on ostatecznie wygrał i to aż 16:6.


Na kolejny mecz Polaków w ESEA Mountain Dew League musimy teraz czekać aż do 28 maja. Wówczas to Virtus.pro podejmie Team Spirit w spotkaniu, które pierwotnie miało odbyć się wczoraj, ale musiało zostać przełożone z powodu problemów technicznych Filipa "NEO" Kubskieg i spółki. Na swojego pierwszego rywala ciągle czeka natomiast debiutujący na tym szczeblu rozgrywkowym PACT.